czwartek, 11 września 2014

Rozdział 10

~Louise~
   Szósty dzień mija nam spokojnie do pewnego momentu. Podczas naszego poszukiwania kolejnego miejsca na spędzenie nocy, zauważamy przed sobą wiele postaci. Jest to dość spora grupa. Na ich widok, razem z Emmą chowamy się za najbliższym samochodem i celujemy w nich bronią. Pierwsza myśl - nie poradzimy sobie z nimi we dwie, ale po chwili widzę, jak łatwo idzie nam z pokonaniem przeciwników. Strzelamy w tych, co są najbliżej i po paru minutach jest ich już naprawdę mało. W pewnym momencie słyszę krzyk swojej przyjaciółki. Robię wielkie oczy. Odwracam na chwilę głowę, aby na nią spojrzeć. Jej ramię krwawi. Dziewczyna uspokaja mnie gestem, że wszystko jest w porządku i mam wracać do walki z żołnierzami. Znowu w nich strzelam i po paru minutach uników i strzałów są już pokonani. 
   Podchodzę do Emmy, która leży na ziemi, trzymając się za krwawiące ramię. Kucam przy niej i ściągam z niej skórzaną kurtkę. Rana wygląda paskudnie, mimo, że to tylko draśnięcie. Trzeba to jakoś zatrzymać... Spoglądam na swoją bluzkę i po chwili odrywam jej kawałek, aby zabandażować nim ranę przyjaciółki, która cicho syczy, kiedy to robię. 
   Posyłamy sobie uśmiechy i po dłuższej chwili podnosimy się ze swoich miejsc i kierujemy do najbliższego budynku w celu schowania się na noc. Po krótszej wędrówce siadamy na ziemi i podaję przyjaciółce jedzenie i picie. Dziewczyna się krzywi, kiedy musi używać zranionego ramienia. Dobrze, że już jutro wracamy. Przynajmniej nie będzie musiała się długo męczyć i się nią zajmą. 
***
   Budzę się i zaczynam szykować śniadanie. Następnie podchodzę do Emmy i delikatnie szturcham jej zdrowe ramię. Ta lekko się uśmiecha na mój widok i zmienia swoją pozycję z leżącej na siedzącą. Podaję jej jedzenie i spożywamy posiłek.
- Już dzisiaj wracamy - mówi z zadowoleniem przyjaciółka. - Całe szczęście - wzdycha.
- Dokładnie. Mam nadzieję, że nic poważnego ci się nie stało - wskazuję głową jej ramię.
- Wiesz... Nie boli już tak jak wczoraj - posyła mi uśmiech.
- To dobrze - odwzajemniam jej gest.
- Miejmy nadzieję, że Brook, Martin i Zoey też są cali - kiwam głową, myśląc o przyjaciołach. 
   Nie wyobrażam sobie bez nich życia. Brooklyn znam od przedszkola. Najlepsza przyjaciółka na zawsze. Mówimy sobie wszystko i życie bez niej to już nie to samo. Za to Martin. Jest cudownym przyjacielem. Wie co powiedzieć, abym poczuła się lepiej i doskonale mnie zna. Czasem myślę, że wie o mnie więcej rzeczy niż Brook, czy nawet ja sama. 
    Po śniadaniu pakujemy się z Emmą i powoli idziemy przed siebie, rozmawiając o całym Tygodniu Przetrwania i o tym, jak będzie wyglądać pasowanie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że w pewnym momencie przed nami pojawiają się dwie postacie. Zatrzymujemy się i przyglądamy się przybyłym. Przymrużam oczy i zauważam, że to Michael i Annie. Tak bardzo nie chciałam ich spotkać. Nie teraz, kiedy Emma jest ranna. 
   Chwytam przyjaciółkę za zdrowe ramię i szybko szepczę jej, aby uciekała. Ta się sprzeciwia, a naszą "małą kłótnię" przerywa nam chrząknięcie Michaela. Odwracamy głowy w jego stronę. Widzę na jego twarzy chytry uśmiech. Przez zęby jeszcze raz mówię Emmie, aby uciekała, ale ta wydaje się mnie nie słuchać. Dokładnie przygląda się Michaelowi i powoli sięga po broń. Zaczynam ją naśladować, nerwowo patrząc raz na nią, raz na bruneta.
    Dopiero po chwili przypominam sobie o obecności Annie. Dziewczyna stoi w miejscu. Nawet nie wyciąga broni. Co jest? Przymrużam oczy, przyglądając się blondynce z niezrozumieniem. Nagle słyszę krzyk Emmy i zostaję przez kogoś powalona na ziemię. Oczywiście tym kimś jest Michael, który siedzi teraz na mnie okrakiem. Emma łapie go za ramiona, próbując odciągnąć go ode mnie i jednocześnie jęczy z bólu, ponieważ nadwyręża swoje ramię. Michael ją odpycha i zauważam, jak Annie do niej podchodzi i blokuje jej ręce w swoim uścisku. Przyjaciółka nie może się siłować, ponieważ nie ma to tyle siły, po wczorajszym.
    Mój wzrok znowu kieruje się na zadowolonego z siebie Michaela. Patrzy na mnie z tym swoim głupim uśmiechem i przygląda się dokładnie mojej twarzy. O co mu chodzi?
    Wiercę się delikatnie pod nim, próbując go z siebie zrzucić, ale mi nie wychodzi. Chłopak jest naprawdę ciężki i silny.
    Po krótkim czasie zauważam w jego dłoni nóż. Robię wielkie oczy na ten widok. Skąd on go wziął? Brunet chytrze się uśmiecha na moją reakcję, a ja zaczynam się ponownie wiercić, próbując mu uniemożliwić jego zamiary. Jakiekolwiek one są.
- Nie ruszaj się! - Warczy, próbując mnie zatrzymać.
    Jego dłoń z ostrzem zbliżają się do mojej twarzy.
- Przydałoby się trochę oszpecić tę buźkę - śmieje się.
   Nóż jest już niebezpiecznie blisko mojej twarzy. Po chwili czuję jego chłód na swoim policzku. Nie ruszam się, ponieważ to nic nie da, a spowoduje, że sama sobie zrobię krzywdę. Chłopak powoli przejeżdża ostrzem po miejscu, do którego przed chwilą go przyłożył i czuję, jak płyn po nim spływa. Nie płaczę. Bolało to trochę, ale nie pokażę mu, że jestem słaba. Nie mogę. Widzę lekkie zaskoczenie na twarzy Michaela. Pewnie spodziewał się mojego płaczu, błagania, aby zaprzestał, ale takie rzeczy to nie ze mną. Jestem silna.
- Taka twarda jesteś? - Unosi brwi, krzywiąc się. - Zobaczymy jak wytrzymasz ten ból.
    Przenosi nóż na moją szyję. Połykam ślinę i zamykam oczy. Nie chcę widzieć jego twarzy, kiedy będzie mnie zabijać. Jestem bezradna. Ruszę się i sama się zabiję, a to by było jeszcze gorsze. Opróżniam swoje myśli nie zwracam uwagi gdzie jestem, co się zaraz stanie. Po prostu czekam na to co ma nadejść. Nic nie mogę poradzić. Słyszę krzyk Emmy "Błagam! Nie! Nie!", ale po chwili przestaję zwracać na to uwagę, odrywając się od świata.
    Nagle w okół siebie słyszę różne głosy i nie czuję już na sobie ciężaru Michaela. Co się stało? Otwieram oczy i ujawnia mi się sala symulacji. Nie wierzę ile miałam szczęścia. Gdyby nie to na pewno bym już nie żyła. Wypuszczam z ulgą powietrze i rozglądam się po pomieszczeniu. Wystarcza odwrócić głowę i już obok siebie widzę Martina. Rzucam się na niego i mocno się ściskamy.
- Jak ja się o ciebie martwiłam - szepczę, głaszcząc go po głowie.
- Ja wiedziałem, że żyjesz - mówi pewnie.
   Odsuwamy się od siebie i posyłamy uśmiechy, ale po chwili na twarzy mojego przyjaciela pojawia się grymas. Łapię się za policzek, chcąc zakryć miejsce, w które tak uparcie wpatruje się blondyn. Nie chcę o tym rozmawiać, nie chcę, aby się o mnie martwił.
- Co się stało? - Pyta z przejęciem.
- Nic. Naprawdę - spuszczam głowę i próbuję uciec od przyjaciela, ale ten łapie mnie za nadgarstek i unosi moją brodę, zabierając dłoń, którą zakrywam ranę.
- To jest nic? - Wskazał na policzek. - Kto ci to zrobił?
- Nikt - mówię cicho. - Ja... - próbuję coś wymyślić, ale mi nie wychodzi. Na szczęście ratuje mnie Brooklyn, która się mnie rzuca.
- Louise! - Krzyczy szczęśliwa. - Jak dobrze, że żyjesz - słyszę w jej głosie ulgę.
   Śmiejemy się, a po chwili ją puszczam i rozglądam się po sali. Widzę Emmę z Angeline, Martina, Michaela, Annie, Zacka, ale nigdzie nie zauważam Zoey. Marszczę czoło i spoglądam pytająco na przyjaciółkę.
- Gdzie jest Zoey? - Pytam przerażona tym co mogę usłyszeć.
   Brooklyn przestaje przyglądać się mojej ranie i robi posmutniałą minę.
- Ona... nie żyje... - odpowiada smutno przyjaciółka.
- Jak to? Czemu?
- My po prostu... Symulowani żołnierze ją zabili. Nie daliśmy rady jej uratować, a ona jeszcze była roztrzęsiona... 
- Jak to nie daliście rady?! - Oburzam się. - Jak mogliście jej nie uratować?! Czy to było takie trudne?! Spójrz na mnie i Emmę! Zaatakowała nas spora grupa żołnierzy i jedyne co się stało to rana na ramieniu! - Krzyczę.
- A to na twarzy? - Rzuca Martin. Razem z przyjaciółką go ignorujemy.
- Lou - Brooklyn próbuje mnie uspokoić, łapiąc mnie za ramię. - Oni tak nagle ją zaatakowali. Nie wiedzieliśmy, że nawet do niej poszli - tłumaczy się.
- Nie trzymaliście się razem?! 
- Ona.. nie była w stanie walczyć - broni się. - Cały czas płakała i uparła się, że zostanie pilnować jedzenia.
- Brook! Myślałam, że jesteś mądra i nie zostawisz jej samej! - Krzyczę i odchodzę od przyjaciółki, która próbuje mnie zatrzymać, ale jej to nie wychodzi.
   Podchodzę do Angeline i krótko się do niej przytulam. Razem z Emmą patrzą na mnie lekko zdziwione.
- Co się stało? - Pyta brunetka.
- Nic - prycham, przewracając oczami.
- Chodzi o Zoey? - Dopytuje. - Lou. Oni naprawdę chcieli ją uratować - broni ich.
- To czemu jej teraz tu nie ma?! 
   Wybiegam z sali symulacji i kieruję się na dach. Nie obchodzi mnie teraz, że mam goły brzuch, bliznę na policzku, jestem brudna, poplamiona krwią i mam poczochrane włosy. Teraz to nie ma znaczenia. Muszę się uspokoić, a najlepszą metodą jest samotnie siedzenie w ciszy. 
   Kiedy otwieram drzwi na wyjście na dach, zauważam, że pada. Tęskniłam za taką pogodą i nie przejmując się tym, że zmoknę, siadam na krawędzi dachu, przyglądając się swojemu miastu.
   Parę minut później słyszę czyjeś kroki. Kto postanowił posiedzieć w ciszy jak ja? Odwracam głowę, aby spojrzeć na przybyłego i ujawnia mi się ubrany na czarno z kapturem na głowie Mulat. Jeszcze jego tu brakowało. Przewracam oczami na jego widok i wracam do przyglądania się panoramie miasta. Ciemnooki bez słowa zajmuje miejsce obok mnie i jego wzrok również jest skierowany na Nowy Jork pogrążony w deszczu.
   Próbuję wyobrazić sobie jak mogła wyglądać cała akcja, kiedy zginęła Zoey. Nie mogę uwierzyć, że ona nie żyje. Nie znałam jej dobrze, ale jest mi jej żal. Była miła, cicha, ale inteligentna, zbyt bardzo wrażliwa, ale mimo wszystko nie zasługiwała na śmierć. Była roztrzęsiona. Co mogła zrobić? Brook i Martin powinni bardziej o niej myśleć, a nie zostawiać na pastwę losu. Kompletnie ich nie rozumiem. Jak mogli tak postąpić?
   Mój oddech po jakimś czasie się uspokaja. Zerkam na chwilę na Zacka i zauważam, że się mi przygląda z ciekawością, ale nic nie mówi. Myślałam, że przyszedł tu, aby znowu zarzucić do mnie jakimiś głupimi tekstami, ale on nic takiego nie robi. Siedzi ze mną w ciszy, jakby wiedział, że teraz właśnie tego potrzebuję. Zaskakuje mnie jego zachowanie. Jeszcze chwilę przyglądam się widokom i powoli podnoszę się ze swojego miejsca, aby się wykąpać i przebrać. Tak. To jest konieczność po tym całym tygodniu.
   Wychodząc jeszcze raz patrzę na Mulata. Kiedy chłopak również się podnosi szybko odwracam od niego wzrok, aby nie wiedział, że się mu przyglądałam. Założę się, że wtedy już na pewno by coś powiedział, a nie mam ochoty na wysłuchiwanie tego. 
~Zack~
   Kieruję się powoli do sali, w której ma się odbyć spotkanie dla mentorów nowych członków naszej armii. Teraz będziemy wybierać, który z nich będzie naszym podopiecznym podczas zawodów na Najlepszego Walecznego. Oczywiście ja zgłoszę się na mentora Louise. To będzie idealny czas na poznanie jej lepiej i poderwanie dziewczyny. Muszę ją zdobyć. 
   Ciekawy też jestem, co było powodem jej wybuchu na przyjaciół. Co się takiego wydarzyło, że na nich krzyczała? Chciałbym wiedzieć, ale wolałem się jej o to nie pytać, ponieważ wiem jaki to by przyniosło efekt. Krzyczałaby na mnie, obrażała, a ja nie chciałem jej bardziej denerwować. Dlatego lepszym rozwiązaniem było siedzenie w ciszy i przyglądanie się jej. Wyglądała tak piękne w kroplach deszczu. W ogóle nie przejmowała się tym, że jest cała mokra. Zack, co ty pieprzysz? - wtrąca się moja podświadomość. Tak, właśnie. Co ja gadam? Co się ze mną dzieje? Ale taka prawda. Wyglądała ślicznie. Chciałbym ją przytulić, powiedzieć jej coś. Nie. To nie w moim stylu. Nigdy tak nie robiłem. Czemu z nią jest inaczej?
   Kręcę głową, przestając myśleć o blondynce i wchodząc do sali, w której już się znajdują pozostali mentorzy - Angeline, Lindsay, Bradley, Shane, Russell. Każdy z nich patrzy na mnie podejrzanie lub z pogardą. Nic nowego. Nikt mnie tutaj nie lubi. Tylko prezydent mnie uwielbia. Jestem tutaj najlepszy. Bonum na dodatek uważa, że jestem jedyny w swoim rodzaju. Jest dla mnie przyjacielem, który zawsze posłuży dobrą radą. Traktuje mnie trochę jak syna. Mam z nim dobre kontakty. 
    Siadam na kanapie, nie przejmując się ich spojrzeniami, a po chwili w pomieszczeniu pojawia się Adam i zaczyna przemowę:
- Jak wiecie, jesteście tutaj, aby wybrać swojego podopiecznego, którego będziecie przygotowywać do zawodów na Najlepszego Walecznego. Podczas tych zawodów macie im tylko pomagać, a nie wykonywać za nich zadanie - spogląda na mnie. Zawsze łamię tą zasadę. Cóż. Skoro taki Shane, mimo pozorów, nie umiał wykonać banalnego zadania musiałem jakoś zadziałać. Nie chciałem, abym okazał się najgorszym. - Dobrze, więc zacznijmy - oznajmia.
   Na ekranie pojawia się Louise, a ja od razu na jej widok się zgłaszam. Wszyscy patrzą na mnie zaskoczeni. Jedynie Angeline posyła mi złowrogie spojrzenie, opuszczając rękę. Najwidoczniej chciała się zgłosić, ale byłem szybszy. Uśmiecham się triumfalnie, a Adam kiwa głową.
- Dobrze Zack. Jesteś mentorem Louise.
   Następnie pojawia Emma Incerto. To przyjaciółka Lou. Zauważam, że na jej mentora zgłaszają się Bradley i Russell. Ale to jednak blondyn będzie jej mentorem. Brunet zaś jest lekko zawiedziony. Czyżby ktoś się zauroczył? Prycham, co sprawia, że niektóre spojrzenia kierują się na mnie ze zdziwieniem, a ja ich ignoruję, patrząc w skupieniu na ekran.
   Teraz zauważam Brooklyn Magna. Ach. Najlepsza przyjaciółka Louise. Oczywiście na jej mentora zgłasza się Shane. To nie jest zaskakujące.
   Kiedy na ekranie pojawia się Michael Mufle z początku nikt się nie zgłasza. Gdyby nie Lou, pewnie byłby moim podopiecznym. Wygląda na silnego, więc będę musiał z dziewczyną się postarać o wygraną. Po dłuższej chwili niechętnie Lindsay zgłasza się na jego mentorkę. Nic dziwnego. Co roku takich wybiera. Zawsze mnie zastanawia, czemu nie zgłasza się od razu. Myśli, że jak się nie będzie rwać to straci opinię dziwki? 
   Na ekranie ujawnia się nam Martin Timido. Tak. Cudowny przyjaciel Louise, który nie potrafił jej przede mną obronić. Przewracam oczami i zauważam, że na jego mentora zgłasza się Angeline. 
   Na koniec zostaje Annie Vakre, którą będzie się zajmować Bradley. Zauważam niezadowolenie na jego twarzy, zaś Russell wygląda jakby nie był zadowolony ze swojego wcześniejszego wyboru. Śmieję się kpiąco, a Adam kończy przemowę, informując nas o pozostałych planach. Następnie opuszczam salę jako pierwszy, a pozostali ze sobą dyskutują o zbliżających się dniach.
   Jestem zadowolony, że udało mi się zgłosić na mentora Louise. To będą ciekawe trzy tygodnie. Bardzo ciekawe. 
~Louise~
    Wypoczęta wychodzę z łazienki. Czuję się niesamowicie. Bardzo potrzebowałam tej kąpieli. Jestem zrelaksowana. Ubieram się w luźne spodnie i białą koszulkę. Opadam na łóżko i wtedy roznosi się po pokoju puknie do drzwi. Do środka niepewnie wchodzi Emma, a ja uśmiecham się na jej widok i zapraszam gestem, aby zajęła miejsce obok mnie. 
   Siada na krawędzi łóżka.
- Jak ramię? - Pytam, spoglądając na bandaż na jej ręce.
- Dobrze. Niby wdało się zakażenie, ale już jest w porządku. Trochę bolało - chichocze. - A jak policzek?
- Nic mi nie jest. Przemyłam go trochę. Nie wygląda strasznie, prawda? - Pytam niepewnie.
- Nie. Wygląda już lepiej - posyła mi przyjacielski uśmiech, który odwzajemniam. - Jak się czujesz?
- Już lepiej. Kąpiel mi bardzo pomogła. Chyba za ostro potraktowałam Martina i Brooklyn - wzdycham, bawiąc się dłońmi.
- Wreszcie zrozumiałaś.
- Dzięki - prycham.
- Taka prawda - broni się. - Myślisz, że oni się nie starali?
- No tak, tak, ale... - wypuszczam powietrze. - Po prostu nie chciałam jej śmierci, mimo tego jak płakała za Johnem. Może i była irytująca, ale...
   Nie jest dane mi dokończyć, bo drzwi do mojego pokoju otwierają się z hukiem i w pomieszczeniu pojawia się Angeline, która patrzy na mnie ze współczuciem. Co się stało? Razem z Emmą patrzymy na nią podejrzanie, a ta próbuje się uspokoić. Po chwili siada obok mnie na łóżku i kładzie rękę na ramieniu, patrząc prosto w moje oczy, pełne niezrozumienia.
- Zack jest twoim mentorem - oświadcza i puszcza moje ramię, a ja otwieram usta, zakrywając je dłonią.
   Nie. Czemu on? Nie mogła być to Angeline?
- Wybacz. Próbowałam się zgłosić, ale on był szybszy - tłumaczy się.
   Czyli, że oni się zgłaszali?
   Moje serce przyspiesza rytm swojego bicia, oddech staje się nierówny, a w mojej głowie pojawiają się różne okropne scenariusze. Przecież przez ten czas nie obejdzie się bez jego głupich komentarzy z podtekstami seksualnymi. Będzie mnie dotykać, mówić do mnie. Będziemy musieli ze sobą spędzać każdy dzień. To będą najcięższe trzy tygodnie mojego życia. 
   Resztę wieczoru spędzamy na rozmowach o tym, jak mniej więcej wyglądają zawody. Rozmawiamy też trochę o pasowaniu i zwierzamy się Angeline z naszego Tygodnia Przetrwania. Informujemy o moim porwaniu i zachowaniu Michaela. Brunetka w ogóle go nie rozumie, ale za długo o nim nie rozmawiamy. Mimo tego, że tematy naszych rozmów ani trochę nie są związane z Mulatem, on nie opuszcza mojej głowy. Boję się tego wszystkiego co może się wydarzyć podczas ćwiczeń. 
---
Nie wiem czy to jest wystarczająco dobre. Wszyscy spodziewali się czegoś wielkiego na koniec, ale co tu mogłam zrobić, jak już nie chciałam nikogo zabijać, bo dla każdego mam plany? Przepraszam, jeśli kogoś zawiodłam.
Jak myślcie? Jak będą wyglądać te trzy tygodnie z Zackiem? Czy Lou da radę, czy Zack coś jej zrobi? 
Em... Wybaczcie, że rozdział dopiero dzisiaj, ale byłam na integracji i nie mogłam wcześniej. >.>
Ludu mój kochany! Nawet nie wiecie, jak mnie zszokowaliście tym, że ostatni post miał ponad 250 wyświetleń. Jak to zobaczyłam miałam taki mindfuck. Przecież ten rozdział był słaby. Ja tego nie rozumiem, ale nie narzekam. XD Mam nadzieję, że od teraz będzie tak z każdym postem. :))
Dziękuję za wszystkie wyświetlenia, komentarze. Jesteście cudowni i mam nadzieję, że nie przestaniecie pisać mi swoich opinii, które motywują mnie do dalszego pisania. A może do grona komentujących dojdzie ktoś nowy? Miło by było.
+ Zakładka bohaterowie została zaktualizowana. 
CZYTASZ = SKOMENTUJ
Pozdrawiam. xx
PS Dziękuję za ponad 3000 wyświetleń! <3

6 komentarzy:

  1. Szczerze? Najlepszy rozdział na tym blogu. Najbardziej mi się podoba. Wszystko jest ciekawie napisane. No i są nowe postacie. Szkoda mi Lindsey, która jest uważana za dziwkę. Już myślałem, że Zack się zmienił, a, jednak on nadał chce się pieprzyć z Lou. No cóż. Dopiero, gdy przeczytałem, że są w sali symulacyjnej, to tak pomyślałem, że szkoda, że nie ma z nimi tych wszystkich, którzy zginęli... hmmm... wydaje mi się, że Zack ją rozdziewiczy. Przecież to jasne! Sorry, ale mój kot zaraz wyleje soczek z szklanki, bo jej się boi i skacze, jak szalony. I próbuje zamordować pana z telewizora. Baj baj! Weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu zawsze jestem druga??? Wrrr...
    Wow! Robisz postępy, ja tu mam czytać mitologię Gravsa a ty mi wylądujesz z rozdziałem! I to najlepszym ever <3

    OdpowiedzUsuń
  3. kiedy nastepny?:(
    @jestem tu nowa:D
    mam nadzieje ze nastepny bedzie tak samo swietny jak ten

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem czemu, ale miałam takie dziwne wrażenie, że Emma umrze w tym rozdziale. Na szczęście wrażenie jak najbardziej mylne. Jestem ciekawa co szykujesz w następnych rozdziałach, bo cała idea mentorów i podopiecznych to ciekawy wątek :) weny!

    OdpowiedzUsuń
  5. Rzeczywiście, myślałam, że w ostatnim dniu coś większego się pojawi, bo to w koncu był ostatni dzień. Spotkanie z Michaelem i Annie było jednak bardzo poważne i mogło się źle skończyć. Zdecydowało szczęście! Zauważyłam, że Annie niechętnie spełniała życzenia Michaela. Może w końcu odpuści sobie znajomość z nim? Niech chociaż raz będzie mądra :D
    Ufff... Louise, Martin, Brook i Emma żyją! Uwielbiam ich, jak już pisałam i ciesze się, że żyją.Przez chwilę myślałam, że uśmiercisz Emmę (bądź Annie), ale to się nie stało. Dobrze!
    No to było jasne, że Zack zgłosi się do Louise. Jestem ciekawa relacji Brook-Shane i Angeliny-Martina. Te dwie ostatnie pary uważam że doskonale do siebie pasują. Mam nadzieję, że będzie o nich więcej!
    Już lecę do zakładki "bohaterowie". Pozdrawiam serdecznie i dużo weny! :*
    U mnie nowy rozdział ;)
    http://the-shadow-of-gritmore.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Naprawdę świetne opowiadanie. :) Czytałam z zapartym tchem.
    Szkoda, że niektórzy poumierali, ale wiadomo, że bez ofiar się nie obejdzie. Ciekawe jak będą wyglądały te trzy tygodnie Louise z Zack'em.
    Pozdrawiam i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń