środa, 3 września 2014

Rozdział 9

   ~Louise~
   Budzą mnie promienie słońca przedzierające się przez okno i tupanie Emmy szykującej śniadanie. Jęczę niezadowolona. Chciałabym jeszcze pospać, ale wiem, że nie mogę i nie chcę, aby przyjaciółka była skazana na samotny dzień, więc leniwie podnoszę się ze swoje miejsca, drapiąc się po głowie i ziewając. Kieruję się do kuchni z zaspaną twarzą, na której widok Emma delikatnie unosi kąciki swoich ust. Podchodzę powoli do wyspy kuchennej i zaczynam szykować sobie śniadanie. 
- Zrobiłam tobie herbatę - informuje, wskazując na kubek z gorącym napojem.
- Dzięki - uśmiecham się do niej przyjacielsko i wracam do szykowania śniadania.
   Emma z tacą ze swoim jedzeniem udaje się do salonu i zostawia mnie samą, ale chwilę później kończę szykować sobie posiłek i dołączam do przyjaciółki, siadając obok niej na kanapie.
   Dziewczyna upija łyk herbaty i na mnie zerka.
- Czyli dzisiaj tutaj zostajemy? - Pyta.
- Myślę, że tak. Trochę poleniuchujemy - chichoczę, a przyjaciółka do mnie dołącza.
- Co będziemy robić, aby nie zanudzić się na śmierć?
- Rozmawiać? - Oferuję.
- O czym chcesz rozmawiać? 
- Nie wiem - wzdycham.
- Wiem, że tobie pewnie trudno jest mi zaufać, ponieważ nie znamy się za dobrze i za długo, ale wiedz, że możesz mi powiedzieć wszystko i zachowam to tylko dla siebie - kładzie dłoń na moim ramieniu, uśmiechając się pocieszająco, a ja kiwam głową na jej gest. 
- To miłe z twojej strony, ale na razie nie mam ochoty o tym rozmawiać. Wolę po prostu o tym nie myśleć - mówię ciszej, myśląc o Mulacie.
- Chodzi o Zacka? - Dopytuje.
- Tak, ale jak powiedziałam nie chcę o nim rozmawiać.
- Dobrze - wzdycha.
   To naprawdę miłe z jej strony, że chce mi jakoś pomóc rozmową, ale wątpię, abym dzięki temu poczuła się lepiej. Wolę o nim zapomnieć niż zwierzać się komuś nad swoimi wahaniami jeśli chodzi o niego. 
   Dziewczyna po chwili przerywa ciszę, opowiadając o swojej rodzinie, przeżyciach i dzielimy się ze sobą naszymi różnymi zdarzeniami z życia.
~Brooklyn~
   Idziemy przed siebie już z godzinę. Zoey jak wczoraj tak i dzisiaj płacze za Johnem, a mnie doprowadza do szału. Na chwilę przez jej płacz za chłopakiem przypominam sobie o Shanie i czuję ukłucie w sercu. Tęsknię za nim, jego dotykiem, czułością, bliskością, całusami. Chciałabym, aby teraz był tu obok mnie i pocieszał. Mówił, że Louise jest cała i wszystko będzie dobrze, nawet jeśli byłoby to kłamstwem. Po prostu chciałabym go mieć teraz przy sobie.
   Kroczę przed siebie razem z Martinem. Zoey jest zaraz za nami i nosi plecak z pożywieniem i innymi potrzebnymi do przeżycia przyborami. Razem z blondynem rozglądamy się dookoła, trzymając w dłoniach przygotowaną broń.
   W pewnym momencie razem z Martinem zauważamy przed sobą sześć osób. Mają w dłoniach broń. Razem z moimi towarzyszami ukrywamy się za najbliższą ścianą, ale do moich uszu dobiegają dźwięki strzałów, więc musimy się szybko przygotować do ataku.
   Patrzę na swoich towarzyszów. Zoey płacze. Cholera. Niech ta dziewczyna się ogarnie. Szturcham nią.
- Zoey. Ogarnij się! Musimy walczyć!
- Nie, ja nie pójdę - szlocha. - Zostanę tu i popilnuję rzeczy - oferuje smutnym tonem, wskazując na plecak.
   Przewracam oczami i chwytam lekko zdezorientowanego blondyna za nadgarstek. Chowamy się za najbliższym samochodem i celujemy w naszych przeciwników. Trafiam w jednego. Zauważam, że pada drugi dzięki Martinowi. Unoszę kąciki swoich ust i nadal strzelam w przeciwników. Po chwili orientuję się, że jest ich mniej niż wcześniej i do moich uszu dobiega krzyk dziewczyny.
   Nie. To pewnie Zoey. Robię wielkie oczy i informuję przyjaciela, że idę do dziewczyny. Kiedy jestem blisko miejsca jej przebywania napotykam dwóch żołnierzy ubranych na czarno, którzy od razu celują we mnie. Szybko oddaję strzały i obydwoje padają. Podbiegam do Zoey. Kamienieję na jej widok. Ma nieobecny wzrok i leży w kałuży krwi. Wzdrygam się i stoję w miejscu, wpatrując się w sojuszniczkę.
   Tak. Miałam jej dość przez to, że ciągle płakała, ale nie chciałam jej śmierci. Nie. Wiem, że to po części jej wina, że tak ciągle płakała i nie mogła nic zrobić. Jakby się wzięła w garść nadal by żyła, ale czuję, że po trochu to moja wina. Powinniśmy ją wziąć ze sobą, a nie zostawić tak na pastwę losu. To było oczywiste, że sama sobie nie da rady, nie obroni się, bo jest roztrzęsiona po śmierci chłopaka, którego kochała. Nie mogę uwierzyć w to, że widzę ją na ziemi martwą.
   Ktoś szturcha moje ramię, ale nie docierają do mnie jego słowa przez pierwsze pięć minut. Następnie słyszę Martina:
- Brooklyn, otrząśnij się!
- Jestem, jestem - mrugam kilkakrotnie oczami i zabieram ręce blondyna ze swoich ramion. - Tylko, że... szkoda mi jej. Tak była wkurzająca, ale...
- Wiem. Mnie też denerwowała, ale nigdy nie pomyślałem o tym, aby zginęła - kręci głową. - Czemu jej ze sobą nie wzięliśmy? - Pyta, patrząc w niebo, więc nie wiem czy kieruje te słowa do siebie czy do mnie. Nie odpowiadam. Nawet nie wiem co mogłabym odpowiedzieć. Działaliśmy pod wpływem emocji. Nie myśleliśmy o tym, że coś może się jej stać, choć było to oczywiste.
   Po paru minutach chwytam plecak, który leży niedaleko Zoey i zakładam go na plecy. Jeszcze chwilę przyglądam się dziewczynie i odwracam od niej głowę, ciągnąc Martina za nadgarstek. Idziemy bardzo szybko. Chcę być jak najdalej od niej, ponieważ mam poczucie winy. Jej widok sprawia, że czuję się okropnie. Zawiodłam ją, Louise, Johna, wszystkich. Powinnam ją chronić widząc w jakim jest stanie, ale nie. Mądra Brooklyn stwierdziła, że lepiej będzie ją zostawić, bo płacząca Zoey i tak do niczego się nie przyda.
***
    Budzimy się czwartego dnia na zimnej podłodze pełniej kurzu. Drapię się po głowie, ziewając, a Martin już wyjmuje śniadanie z plecaka i po chwili daje mi przygotowaną przez siebie kanapkę. Podaje mi również butelkę z wodą i kiwam wdzięcznie głową, nie wypowiadając żadnych słów. Od wczorajszej śmierci chodzimy w ciszy. Zrobiliśmy sobie taką jakby żałobę, ale mam nadzieję, że mimo szoku jaki przeżyliśmy szybko wrócimy do normy. Nie chcę, abyśmy do końca Tygodnia Przetrwania chodzili w ciszy. To by było niezręczne i nieprzyjemne. Nie znaliśmy jej za dobrze, ale wiem, że to była dobra dziewczyna i bardzo mi jej żal. 
   Podnosimy się ze swoich miejsc i kontynuujemy swoją wędrówkę. Kierujemy się przed siebie, a z nieba zaczynają opadać pojedyncze krople deszczu. Nareszcie jest trochę chłodniej. Miałam już dość tych upałów. 
   Po godzinnej wędrówce w ciszy zauważamy trzy postacie kierujące się w naszą stronę. Razem z blondynem już mamy przygotowaną broń w dłoniach. Po chwili rozpoznaję te osoby to Michael, Annie i Ryan. Nie spodziewałam się, że ich spotkamy. Oni również już wyjęli broń i na nas celują. Jedynie Ryan wygląda na bezradnego. Michael zabija nas wzrokiem, a Annie jak zwykle patrzy na nas wrogo, ale w jej spojrzeniu nie ma tyle jadu co u bruneta. 
- Gdzie jest Louise? - Pytam, nie zastanawiając się nad tym co teraz robię. Krążymy wokół siebie, celując bronią i mierząc siebie wzrokiem.
- Czy to takie ważne? - Michael chytrze się uśmiecha. Czego się mogłam spodziewać... Na pewno powiedziałby mi czy żyje, wiedząc, że wtedy byłabym spokojniejsza. Przecież on do dobrych osób nie należy. - Może chcesz sprawdzić, gdzie jest? - Śmieje się kpiąco, a ja rozumiem aluzję. 
   Po chwili pada pierwszy strzał ze strony Michaela. Na szczęście Martin robi unik i od razu się mu odpłaca, ale tamten się schyla i Ryan obrywa w ramię. Krzywię się na ten widok, ale szybko wracam wzrokiem na Michaela i Annie. Strzelam do dziewczyny, ale ta również robi unik. Przez cały czas próbujemy w siebie trafić, ale jedyną ofiarą jest Ryan. Dostał już parę razy niecelowo. Teraz leży na ziemi, prawdopodobnie martwy. Szkoda. Nie chciałam jego śmierci. Nie chciałam w niego strzelić. To przez przypadek, ponieważ Annie lub Michael zrobili uniki. 
   Po paru minutach strzelania i unikania posyłamy sobie spojrzenia z Martinem, mówiące, że powinniśmy uciec. Nie damy im rady i po jakimś czasie na pewno w nas trafią. 
   Po chwili razem z blondynem biegniemy w jedną z uliczek. Robimy jak najwięcej zakrętów, aby zgubić przeciwników. Słychać parę strzałów, ale na szczęście żadne z nas nie oberwało. Po dwudziestominutowym biegu zatrzymujemy się ciężko dysząc. Posyłamy sobie słabe uśmiechy i siadamy na ziemi, opierając się o najbliższą ścianę. Przyciągam nogi do swojej klatki piersiowej i kładę swoją głowę na kolanach. Czuję dłoń blondyna na swoich plecach, która teraz zatacza na nich kółka.
- Damy radę - wzdycha.
- Mam nadzieję - mówię cicho. - Myślisz, że Lou żyje? Wiem, że już o tym rozmawialiśmy, ale nadal się o nią martwię... - kręcę głową.
- Brook - wzdycha, a ja podnoszę głowę, aby na niego spojrzeć. Zauważam, że unosi wzrok. - Mówiłem już. Louise jest silna, odważna, mądra. Na pewno żyje. 
- Chciałabym, aby to już był koniec... - patrzę w niebo. Zbiera się mnóstwo chmur i zaczyna mocniej wiać, więc przypuszczam, że zaraz będzie nieźle lać. - Chodź. Zaraz może zacząć padać - podnoszę się ze swojego miejsca i macham ręką.
   ~Annie~
   Chowamy się w jednym z budynków, widząc, że zaraz może zacząć padać. Zanim zdążam cokolwiek zrobić Michael rzuca mną o ścianę, co równa się z tym, że wydaję z siebie jęk. To bardzo bolało. Chłopak kładzie swoje dłonie po obu stronach mojej głowy tak, że nie mam teraz drogi ucieczki. Po chwili uderza jedną dłonią o ścianę, sprawiając, że cała się trzęsę ze strachu. Nie patrząc na mnie Michael odzywa się:
- Uciekli nam! Znowu nam ktoś uciekł! Co z nami nie tak?! - Krzyczy.
- Spokojnie Michael - kładę niepewnie swoją dłoń na jego torsie, mówiąc drżącym głosem. - Jeszcze trzy dni. Może uda nam się ich spotkać i następnym razem...
- Szanse, że ich spotkamy są nikłe! - Przerywa mi. - Zresztą skąd pewność, że uda nam się ich zabić, jak teraz nam nie wyszło?! - Zauważa.
- Michael... - Próbuję coś powiedzieć, ale nie mam pomysłu.
   Nagle usta bruneta znajdują się na moich, a jego język rozchyla moje wargi. Jego pocałunki są drapieżne, ale nie przeszkadza mi to. Jego dłonie wędrują po całym moim ciele i po chwili robię te samo ze swoimi. Po raz kolejny ta mała czułość zmienia się w coś więcej. Znowu mu się daję, a on znowu jest brutalny. Nie robi tego z namiętnością. Po mojej twarzy spływają pojedyncze łzy, ale staram się je powstrzymać, ponieważ nie chcę, aby Michael zauważył, że jestem słaba. Zawsze o tym marzyłam, ale nie chciałam, aby to robił ze mną, aby się odstresować. Nie chciałam, aby to było typu "Będę się z tobą kochać, ale nie będę przy tym okazywać jakichkolwiek uczuć." Seks z nim nie jest przyjemnością, a bólem. Nie tak to sobie wyobrażałam. Myślałam, że to było jednorazowe. Jednak się myliłam. Czy to już zawsze tak będzie? Czy ja nie zasługuję na prawdziwą miłość?
~Louise~
    Mija kolejny dzień. Jutro będzie już piąty. Nie mogę się doczekać powrotu. Mam już dość krążenia bez celu po tych miejscach. Dobrze, że chociaż pogoda dzisiaj była deszczowa. Nie wiem czy bym zniosła kolejny upał. 
   Przez te dwa dni rozmawiałam z Emmą na różne tematy i poznałyśmy się bliżej. Jest bardzo miła, silna, inteligentna. Szkoda, że wcześniej jej nie poznałam.
   Dzięki rozmowom z przyjaciółką, ani razu nie pomyślałam o Zacku. Jest postęp. Łatwo jest o nim zapomnieć, jak nie zaczepia mnie codziennie. Myślę, że jakbym już ani razu go nie spotkała zniknąłby z mojej głowy, ale niestety to nie jest możliwe.
   Martwię się też o Brooklyn, Martina i Zoey. Tak, są inteligentni, sprytni, silni, ale obawa jest zawsze. A co jeśli trafili na Michaela? Ten chłopak jest nieobliczalny. Zabiłby mnie gdyby nie Evan i Emma, którzy przyszli mi na ratunek. Mam nadzieję, że moi przyjaciele są cali i zdrowi, i nie przydarzyły im się jakieś przykre sytuacje.
   ***
   Budzi mnie burczenie w moim brzuchu. Cały poprzedni dzień nic nie jadłyśmy. Jestem strasznie głodna. 
   Podnoszę się ze swojego miejsca i podchodzę do Emmy, którą szturcham. Ta marudzi coś pod nosem i leniwie otwiera oczy. Patrzy na mnie pytająco z wyrzutem, że ją obudziłam. Podtrzymuje się na łokciu i czeka aż się wytłumaczę.
- Poszukajmy jedzenia - marudzę. - Mój brzuch się tego domaga - informuję, wskazując na wspomnianą część ciała, a Emma tam zerka, ziewając.
- Szczerze... - zaczyna. - Ja też jestem głodna.
   W pomieszczeniu roznosi się głośne burczenie mojego brzucha, na co przyjaciółka wybucha śmiechem i już wygląda na bardziej energiczną osobę niż przed chwilą. Podnosi się ze swojego miejsca, otrzepując się z kurzu. Jej spojrzenie znowu kieruje się na mnie, a na jej twarzy widnieje promienny uśmiech.
- To chodź głodomorze - śmieje się, machając ręką w kierunku wyjścia. - Musimy znaleźć coś dla siebie.
   Chichoczemy we dwie i chwytamy swoją broń, kierując się przed siebie w poszukiwaniu jakiegoś sklepu. Wędrujemy tak dość długo. W międzyczasie wpadamy na jakiś żołnierzy, ale szybko i bezproblemowo się z nimi rozprawiamy. Nie wiem ile czasu mija, ale Emma szturcha moje ramię i wskazuje na budynek znajdujący się parę metrów od nas. Teraz zauważam, że jest to sklep spożywczy, więc od razu na mojej twarzy pojawia się uśmiech i przyspieszam tempa, ponieważ dłużej tego głodu i pragnienia nie wytrzymam. Nawilżam swoje wargi językiem i po paru sekundach jestem w sklepie. Emma pojawia się obok mnie po chwili, ponieważ została w tyle i teraz kładzie rękę na moim ramieniu, śmiejąc się.
- Naprawdę jesteś głodna - nie przestaje chichotać, a ja fukam coś pod nosem i strzepuję jej rękę z siebie, podchodząc do jednej z półek i nie patrząc na datę ważności szybko zjadam chlebek zbożowy. 
   Nareszcie coś do jedzenia. Dopiero teraz do mnie dociera jak to ważne jest i ile mamy szczęścia posiadając posiłek i nie trudząc się w poszukiwaniu jego jak to robimy tutaj. Zawsze niby współczułam dzieciom w Afryce, ale nigdy nie sądziłam, że tak właśnie się czują. Pewnie nawet jeszcze gorzej, a mimo wszystko potrafią się cieszyć. A ja tu zawsze uważam, że mam źle. Nie. One mają gorzej. Przydałoby się doceniać to co się ma...
   W pewnym momencie obok mnie pojawia się Emma z kromkami chleba z nutellą. Moje oczy na ten widok robią się większe i szybko chwytam jedną z nich, wkładając do ust, co spotyka się z kolejnym wybuchem śmiechu przyjaciółki. Przewracam oczami i wracam do jedzenia, podchodząc do półki z napojami. Chwytam butelkę z wodą i zaczynam ją otwierać, trzymając w ustach chleb. 
   Czuję suchość w gardle, więc kiedy udaje mi się otworzyć napój bez zastanowienia wlewam go sobie do ust i od razu jest mi lepiej. Tak bardzo tego potrzebowałam. Wczoraj jakoś o tym nie myślałam, nie czułam tego, ale dzisiaj bardzo mi to przeszkadzało, więc uczucia jakie teraz odczuwam są mi bardzo obce. Nigdy nie brakowało mi jedzenia czy picia. 
   Najedzone szukamy czegokolwiek, aby schować tam trochę jedzenia i picia na pozostałe dni Tygodnia Przetrwania. Ja tylko czekam na koniec tego wszystkiego. Chcę już wrócić, zobaczyć się z przyjaciółmi. 
   Po krótkich poszukiwaniach w końcu znajdujemy jakiś plecak. Nie wiem jakim cudem on się tu znalazł, ale to nie zmienia faktu, że jestem z tego zadowolona. Szybko chowamy tam trochę jedzenia i parę butelek wody i opuszczamy sklep z pełnymi brzuchami i uśmiechami na twarzy.
   Na spacerze Emma trochę żartuje z mojego zachowania, a po chwili wracamy do poważniejszych tematów typu cały Tydzień Przetrwania. Znowu mówimy sobie, że martwimy się o pozostałych i mamy nadzieję, że nie wpadniemy na Michaela, Annie i Ryana. Teraz nawet nie dałybyśmy im rady, a przynajmniej ja. Jestem przepełniona. Nie powinnam tyle jeść, ale widok jedzenia sprawił, że musiałam go spożyć jak najwięcej. Wiem, głupie.
   Cały dzień mija spokojnie. Nie spotykamy już nikogo i dość szybko chowamy się w jednym z budynków. Rzucamy wszystko na ziemię i osuwamy się po ścianie. Kładę swoją głowę na ramieniu przyjaciółki i czuję, jak moje powieki powoli opadają, ale nie pozwala mi zasnąć głos Emmy. Mrugam kilkakrotnie oczami, a dziewczyna chichocząc, powtarza swoje słowa:
- Pytałam czy jesteś śpiąca, ale teraz jest to oczywiste.
- Taaa - fukam.
- To śpij - uspokaja mnie. - Ale chyba wolę, abyś nie spała na mnie... 
- Ech - wzdycham i ciągnę plecak, aby na nim ułożyć głowę, co spotyka się z uwagą od przyjaciółki.
- Czemu ty masz mieć poduszkę, a ja nie?!
- Cicho - marudzę. - Brzuch mnie boli - tłumaczę. - Zmęczona jestem już tym wszystkim.
   Emma się mnie przygląda i widzę na jej twarzy zrozumienie, a nawet troskę. Aż tak źle wyglądam? Dziewczyna kiwa głową i pozwala mi wykorzystać plecak z jedzeniem jako poduszkę. Oczywiście nie jest najwygodniejszy, ale nie ma co marudzić. Lepsze to niż zimna i zakurzona podłoga. 
   Po chwili wpadam w objęcia Morfeusza. 
---
Nie stać mnie było na więcej w tym rozdziale. Nie mam już w ogóle pomysłów na Tydzień Przetrwania.  To z tym, że Lou jest głodna to teraz wymyślałam, bo stwierdziłam, że rozdział za krótki i jakiś bezsens dodałam. XD
Myślę, że w następnym rozdziale już będzie koniec tego wszystkiego i wreszcie wrócą do rzeczywistości i wydarzą się kolejne, mam nadzieję, ciekawe rzeczy. :))
Zostałam nominowana do Liebster Award. Wszystko w odpowiedniej zakładce.
Jest rok szkolny, więc kompletnie nie wiem jak to będzie z rozdziałami, ale postaram się w każdej wolnej chwili coś napisać. Teraz może mi się wydawać luzik, ale to dopiero początek. Nie ma co się oszukiwać, po paru dniach już tego luzu nie będzie. Może też tak tylko straszą, ale niby pierwsza liceum jest najtrudniejsza. ;-;
Mam nadzieję, że żyjecie. Dzięki za wszystkie wyświetlenia, komentarze i do następnego! 
CZYTASZ = SKOMENTUJ
Pozdrawiam. xx

8 komentarzy:

  1. Wspaniały rozdział! :)
    Podoba mi się. Jestem ciekawa, czy ktoś jeszcze umrze :o
    Czekam na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bożeeee wybacz, że dopiero teraz ale mam takie małe zamieszkali, że nawet nie umiem dobrze napisać komenatRa. Chyba zdążę tylkododac ze rozdział wybitny co normalne u cb jak juz wiesz :3
    CZekam na dalej rzecz jasna :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda mi Zoey. Wiedziałam, że jest za słaba, by przetrwać Tydzień Przetrwania, niemniej jednak przykro, że tak zakończyło się jej życie. Spodziewałam się także, że Ryan umrze.
    Fajnie, że Emma i louise się zaprzyjaźniły. Miło się o nich czyta. Coś sądzę, że te dwa dni lepiej spędziły i bezpieczniej niż Brooklyn i Martin. Atak Michaela i Annie mógł się skończyć dużo gorzej. Ale na szczęscie przyjaciele Louise przeżyli. skoro już jestem przy Annie, to zaczyna mi być jej szkoda. Nie cierpię tej dziewczyny, ale nie mogę pojąć, dlaczego ciągle trwa przy Michaelu. Wiem, ze jej się on podoba, ale skoro traktuje ją brutalnie i przedmiotowo, to jaki jest tego cel?
    Mam nadzieję, że Brook, Martin i oczywiście Louise przeżyją. No i Emma. Lubię te postaci! Daj coś mocnego na koniec Tygodnia Przetrwania. Może jakiś huragan? :D Nie no żartuję :D Czekam na kolejny rozdział! Pozdrawiam :)
    http://the-shadow-of-gritmore.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Powracam ;D
    Wybacz że tag długo mnie tu nie było :0 Ale teraz jestem ;*
    Nie lubię Bruklin (ja se tag pisze XD) wkurwia mnie !...
    Nie masz pomysłu ?! Zrób im pizgo-burze średniowiecza XD. I niech piorun usmaży Bruklin !!!
    Najbardziej mnie rozjebało (sam nwm czemu ;/) to ''Jestem strasznie głodna.'' XD Aha jestem strasznie głodna i mówię to w myślach XD Rozdział zajebisty i sorry że tag po chamsku, ale taki dziś mam nastój XD Tag więc nie słuchaj mnie, Bruklin niech spieprza, i ogólnie liczę w następnym na akcje ;*
    Bajo ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. Brooklyn jest bardzo fajna. Lou i Emma tak bardzo będą się pieprzyć. Niedługo tak bardzo Tydzień Przetrwania. Zdradziłaś, że Lou wygra! HYHY! Ołkej, spadam, bo zaraz palnę coś erotycznego XD Brooklyn i Martin będą się pieprzyć i będą robótki ręczne XDDDDD A Annie oczywiście taka biedna ;-; Ale cóż, Martin czerpie z tego przyjemność.

    OdpowiedzUsuń
  6. Im więcej rozdziałów tym lepsza forma pisania. Widać, że robisz postępy i twoje opowiadanie nabiera charakteru. Oby tak dalej! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Przydałby się jakiś mocniejszy akcent na koniec Tygodnia Przetrwania. Weny.

    OdpowiedzUsuń