poniedziałek, 7 lipca 2014

Rozdział 1

            Budzę się o siódmej. Patrzę na swój pokój jakbym go widziała po raz pierwszy. Jest cały bladoniebieski. Szafy są zniszczone i ciemnobrązowe. Naprzeciwko mnie stoi moje biurko, a nade mną znajduje się okno. Po dłuższej chwili podnoszę się i ubieram jasnoróżowy sweterek i szare spodnie. Zaplątuję swoje włosy w warkocz i podchodzę do drzwi. Kiedy chcę je otworzyć słyszę pukanie do okna. Odwracam się i widzę za nim Martina. Mieszka dwa piętra wyżej. Podchodzę do niego i otwieram mu okno. Wchodzi z promiennym uśmiechem i się do mnie przytula, całując w policzek.
- Jak zwykle ślicznie wyglądasz Louise Fortis – bardzo często używa mojego nazwiska.
- Martin Timido jak zwykle czarujący – czochram jego włosy. – Jadłeś śniadanie?
- Tak, a ty?
- Właśnie miałam iść sobie zrobić, kiedy ty pojawiłeś się za oknem – przewracam oczami.
            Wychodzimy z mojego pokoju i udajemy się do kuchni, gdzie zastajemy moją mamę i kota. Czarne, puszyste zwierze owija się wokół moich nóg, a kobieta mierzy mnie i Martina wzrokiem. Nigdy go nie lubiła. Zresztą za mną też nie przepada. Bierze łyk kawy i opuszcza pomieszczenie. Ja podchodzę do lodówki i wyjmuję mleko, a następnie sięgam po płatki znajdujące się w szafce obok. Martin siada do stołu i głaszcze Czarną. Kiedy kończę szykować sobie śniadanie dosiadam się do nich. W jadalni zapada cisza. Słychać tylko mruczenie kota, który jest zadowolony, że blondyn drapie go za uszami. Unoszę lekko kąciki swoich ust na widok tej dwójki. Patrzę na zegar wiszący nad drzwiami do wyjścia. Zbliża się ósma. Szybko zrywam się z krzesła i biegnę do swojego pokoju. Zaraz spóźnimy się na lekcje. Myślę nad tym jaki jest dziś dzień… Środa. Pierwsza lekcja to matematyka z panią Quell. Ona mnie nienawidzi. Nie mogę się spóźnić. Szybko wrzucam książki do swojego plecaka i ciągnę Martina za sobą. Biegniemy w stronę szkoły przez ciemne, wąskie uliczki. Po drodze spotykamy Brooklyn, która spieszy się równie jak my. W końcu dobiegamy do szkoły cali zdyszani. Wchodzimy na najwyższe piętro i zajmujemy miejsca w klasie równo z dzwonkiem. Wypuszczam powietrze z ulgą. Zdążyliśmy. Chwilę później do klasy wchodzi stara, pomarszczona z czerwonymi włosami pani Quell. Patrzy na mnie z wrogością. Na pewno nie jest zadowolona, że zdążyłam. Tak mogłabym się na mnie wyżyć. Nie wiem czemu akurat mnie tak nienawidzi. Drzwi do klasy się otwierają, a w nich pojawia się Annie.
- Bardzo przepraszam za spóźnienie pani Quell – uśmiecha się głupio blondynka.
- Nic się nie stało kochanie – odpowiada spokojnie czerwono włosa.
            Annie ma specjalne traktowanie, ponieważ jej tato zarabia bardzo dużo. Zajmuje się różnymi sprawami w Pałacu Prezydenckim. Jest tak jakby prawą ręką pana Bonum, ale córkę to on ma okropną. Zawsze musi pokazać kto tu ma władzę. Nikt jej tutaj nic nie zrobi. Wszyscy boją się konsekwencji jakie mogą ich spotkać po zadarciu z blondynką.
Dziewczyna zajmuje miejsce przy biurku naszej nauczycielki, która zaczęła prowadzić kolejną, nudną lekcję. Na koniec przysnęłam za co mnie się oberwało i dostałam karne zadanie domowe. Widzę chytry uśmieszek na twarzy Annie. Ona kocha, kiedy mi się obrywa. Kiedyś taka nie była. Przyjaźniłyśmy się. Zabawne prawda? Jakim cudem teraz jesteśmy dla siebie wrogami? Wszystko zaczęło się w drugiej klasie. Annie była nową uczennicą w naszej szkole. Ja i Brooklyn jako jedyne w klasie nie byłyśmy na nią wrogo nastawione. Przyjęłyśmy ją do siebie i zadawałyśmy się z nią. Spędzałyśmy razem naprawdę dużo czasu. Czasem myślałam, że zaniedbuję Brooklyn, ponieważ częściej spotykałam się z Annie. Pewnego dnia blondynka chciała, abym przestała zadawać się ze swoją przyjaciółką brunetką. Czemu? Ponieważ uważała, że jest głupia i bezwartościowa. Powiedziałam jej co o tym myślę i że nie mam zamiaru przestać przyjaźnić się z Brook. Znam ją od przedszkola. Zbyt wiele razem przeżyłyśmy, abym o tym tak po prostu zapomniała i zaczęła zadawać się z jakąś dziewczynką, która myśli, że wszystko się jej należy. Tej się to nie spodobało i następnego dnia rozpowiedziała całej szkole, że ją okaleczyłam i nazwałam suką. Oczywiście, żeby pokazać, że to nie jest kłamstwo wcześniej w domu się pocięła i świeciła tymi ranami przed całą szkołą. Wszyscy mówili, że jestem bezduszna. To bardzo bolało. Nawet miłe słowa Brooklyn nie wystarczały. Raz tak mnie ich słowa raniły, że uciekłam do biblioteki. Schowałam się w kącie i cicho popłakiwałam. Wtedy poznałam Martina. Powiedział, że nie wierzy w to co rozpowiedziała Annie. W jakiś sposób to pomogło mi się pozbierać.
***
            Słyszę dzwonek oznaczający koniec lekcji. Nareszcie. Mam dość tego całego dnia. Na stołówce poślizgnęłam się na sosie i ubrudziłam się jedzeniem. Do teraz wszyscy się ze mnie śmieją. Jedynie Brook i Martina to nie obchodzi. Jedno jest pewne. Mam cudownych przyjaciół.
            Wychodzimy w trójkę ze szkoły i idziemy w kierunku Statuy Wolności. Zawsze chodzimy tam po lekcjach. To jest bardzo dobre miejsce na spędzanie razem czasu. Wchodzimy na platformę i siadamy na stopie Statuy. Czuję chłód na swojej twarzy i patrzę się przed siebie. Woda na tle nieba ślicznie wygląda.
- Za tydzień losowanie – wzdycha Brooklyn. – Jak się z tym czujecie?
- Nie wiem – mówi Martin. – Chyba się trochę boję, że nie dam rady, jak mnie wylosują.
- Oj daj spokój – szturcham go. – Jesteś mądry – poprawiam mu włosy – i silny. Dasz radę – uśmiecham się do chłopaka, a ten robi to samo.
- A ty jak się czujesz Louise? – pyta Brook.
- Jak zostanę wylosowana to trudno. Nie cofnę tego. Będę musiała się jak najlepiej przygotować na Tydzień Przetrwania i dać radę go przeżyć.
- Zazdroszczę ci twojej odwagi – mówi zapatrzona w niebo brunetka. – Ja się cholernie tego boję. Nie chcę być wylosowana.
- Nikt nie chce – zauważa Martin.
            Każdy z nas wraca do domu. Najpierw odprowadzamy Brooklyn. Następnie z Martinem zatrzymujemy się przed drzwiami do mojego domu i patrzymy sobie w oczy. Chłopak odgarnia moje włosy do tyłu i żegna się. Unoszę lekko kąciki swoich ust i wchodzę do mieszkania. Czuję alkohol. Matka znowu się upiła. Cudownie. Nienawidzę jak to robi. Wtedy traktuje mnie jeszcze gorzej niż zwykle. Staram się z nią nie spotkać. Słyszę jak kobieta krzyczy coś, że jest samotna i zaniedbała swoją córkę i wychowała ją na sukę. Miło, że tak o mnie myśli. Szybko wchodzę do swojego pokoju i zamykam drzwi, na których się teraz opieram. Zniżam się i płaczę. Kładę ręce na swojej twarzy po której teraz spływają łzy. Dlaczego ona mnie nie kocha? Co ja jej takiego zrobiłam? Nie mogę powstrzymać płaczu. Nigdy nie miałam z nią takiego kontaktu jakie powinno mieć każde dziecko. Godzinę siedzę w jednym miejscu nieustannie płacząc. Wtedy mówię sama do siebie:
- Louise ogarnij się! Masz być silna, a nie beczeć!
            Podnoszę się z ziemi i udaję do łazienki. Biorę szybki prysznic. Dzisiaj znowu zimna woda. Przechodzą mnie dreszcze. Kiedy jestem umyta zakładam długą, białą koszulę i chowam się pod kołdrę. Nadal słyszę krzyki mamy. Czasem nawet stłuczenia. Jutro rano kuchnia będzie nie do poznania.
***
            Tak jak przypuszczałam kuchnia wygląda okropnie. Na podłodze znajdują się stłuczone butelki i talerze. Nie wiem co jej odbija po nadmiarze alkoholu… Kucam i zaczynam sprzątać bałagan. Wiem, że prędzej czy później i tak by mi to kazała zrobić. Patrzę na zegarek. Jest już po ósmej. Nie pójdę na pierwszą lekcję. Chyba nic się nie stanie. Nawet nie mam ochoty na rozmowy. Wolałabym posiedzieć sama. Sprzątając bałagan trochę się kaleczę. Idę do łazienki i obmywam rany. Czekam aż krew przestanie lecieć. Kiedy ustaje przemywam twarz i zakładam czarny sweter i spodnie. Wchodzę do kuchni i szykuję sobie szybko śniadanie. Zjadam przygotowane kanapki i wchodzę do pokoju, aby zabrać plecak. W drodze do drzwi wyjściowych zatrzymuje mnie kot, który oplata się wokół moich nóg. Kucam do niego i zaczynam drapać za uchem. Ten pomrukuje. Po chwili wychodzę z domu i kieruję się powoli do szkoły.
            W drzwiach wejściowych zatrzymuje mnie pewien chłopak. Łapie mnie i rzuca mną o ścianę.
- Człowieku co ja ci zrobiłam?! – oburzam się.
            Ten uderza mnie w twarz. Łapię się za policzek.
- Cicho bądź suko!
- Dobrze, ale wyjaśnij czemu.
            Chłopak unosi brwi. Nie spodziewał się, że tak spokojnie zareaguję na to przezwisko.
- Potrzebuję twojej pomocy – oświadcza po chwili kręcąc głową.
- I myślisz, że ci pomogę, kiedy będziesz mnie tak traktować? Hm… masz rację – mówię z sarkazmem.
- Przepraszam – mówi z nutką nerwu w swoim głosie.
- W takim razie w czym mam ci pomóc? – zakładam ręce na biodra i unoszę brew.
- Czekaj jeszcze chwilę…  
            Słyszę dzwonek na przerwę. Oczywiście z sal wychodzi tłum ludzi. W pewnym momencie chłopak przyciąga mnie do siebie i łączy nasze usta pocałunkiem. Próbuję go odepchnąć, ale ten za mocno mnie trzyma. Kiedy w końcu moje wargi są wolne krzyczę z oburzeniem:
- Co to miało być?!
- Dziękuję – uśmiecha się łobuzersko i ociera palcami swoje wargi wchodząc w tłum ludzi.
            O co mu chodziło? Czemu mnie pocałował? To na pewno nie było związane z jego uczuciami. Zresztą znałam tego chłopaka. To był Michael. Znany głównie z tego, że leciało na niego wiele dziewczyn i jest bardzo chamski. Zawsze dostaje to czego chce. Czasem myślę, że w ogóle nie ma uczuć. Jestem zaskoczona tą sytuacją i na pewno będę chciała wiedzieć po co to wszystko było.
            Udaję się w kierunku klasy, a wtedy napotykam się na Annie, która patrzy na mnie z wrogością jeszcze większą niż zwykle. Idzie w moim kierunku i zaczynie mnie obrażać:
- Ty suko! Jak mogłaś?!
- Annie o co do jasnej cholery ci chodzi?!
- O to, że go pocałowałaś!
- Co? To on się na mnie rzucił!
- Tak na pewno – prycha. – On nie lubi takich jak ty.
- A ja nie lubię takich jak on – przewracam oczami.
            Dziewczyna do mnie podchodzi i wyciąga na mnie rękę, którą zatrzymuję. Nie. Nie dostanę dzisiaj drugi raz w twarz. A już tym bardziej od niej.
- Uważaj – syczy do mnie.
            Przewracam oczami i kieruję się do klasy. Spotykam Brooklyn. Nadal mam zaczerwienienie na twarzy oraz pokaleczone ręce. Dziewczyna patrzy na mnie z zatroskaniem.
- Jezu Louise – wzdycha. – Co ci się stało?
- Słaby początek dnia.
- Lou mów mi wszystko.
            Poddaję się i opowiadam jej o tym jak mama się wczoraj upiła, jak postanowiłam dzisiaj po niej posprzątać oraz o zdarzeniach, które przed chwilą miały miejsce.
- Po co chciał wywołać zazdrość u Annie? – dziewczyna marszczy czoło.
            On to zrobił, bo chciał zdenerwować Annie? Ale szczerze po co by mu to było? Nie zamierzam się nad tym dłużej zastanawiać. Spławiam przyjaciółkę i wchodzę do klasy. Czuję jej troskliwy wzrok na sobie, ale się nie odwracam. Siadam obok Martina przy oknie i przyglądam się temu co się za nim znajduje. Szary smutny świat. Zupełnie tak samo jak się teraz czuję.
            Cały dzień spędzam w towarzystwie przyjaciół, ale z nimi nie rozmawiam. Zagadują mnie. Brook o wszystkim mówi Martinowi. Ten tak samo jak brunetka zastanawia się nad tym co miało na celu zachowanie Michaela. Sama go nie rozumiem, ale to nie jest tak ważne, jak oni myślą.
            Wychodzę ze szkoły jako pierwsza. Słyszę jak moi przyjaciele za mną biegną.
- Lou co ci jest? – pyta Martin.
- Wszystko jest w porządku. Nie musicie się o mnie martwić. Mam po prostu gorszy dzień już nie pierwszy raz w życiu i doskonale wiecie, że lepiej wtedy ze mną nie rozmawiać – lekko podnoszę głos.
- Spokojnie Fortis – chłopak unosi ręce do góry, a ja swoją brew.
- Do zobaczenia jutro – żegnam się z nimi i idę szybkim krokiem przed siebie.
            Udaję się na najwyższy budynek w mieście, aby posiedzieć samotnie i pomyśleć o wszystkim na spokojnie. Kiedy się tam znajduję niebo robi się już pomarańczowe. Wiatr targa moje włosy, a ja przyglądam się powoli znikającemu słońcu. Myślę o mamie, Michaelu i Annie. Czy chłopak naprawdę chciał wzbudzić zazdrość w Annie? A może chciał się jej w ten sposób pozbyć? Ona się do niego klei od kilku miesięcy. Widać, że on ma tego dość. Ale dziewczyna jest zbyt uparta, aby dać mu spokój. On woli niebezpieczne, drapieżne, tajemnicze, a nie takie puste, plastikowe jak ona… Tak to pewnie dlatego mnie pocałował. Tym bardziej, że wie jak ona mnie nienawidzi i jak zareaguje na widok naszej dwójki całującej się. Tak to na pewno dlatego. A moja mama? Rzadko zastanawiam się nad moimi uczuciami do niej, ale dzisiaj najwidoczniej jest ten jeden z nielicznych dni. Mimo tego ile się przez nią nacierpiałam, kocham ją i zależy mi na jej zdaniu. Dlatego tak mnie zabolało, kiedy powiedziała, że jestem suką. Wiem, że mówiła to pod wpływem alkoholu, ale przecież właśnie wtedy ludzie są szczerzy co oznacza, że tak o mnie myśli naprawdę. Znowu czuję ukłucie w sercu i na mojej twarzy pojawiają się łzy.
            Kiedy na niebie pojawiają się pierwsze gwiazdy postanawiam wrócić do domu. Schodzę po schodach niezamieszkanego wieżowca uważając na dziury i różne rzeczy walające się w budynku. Na niektórych piętrach czuję paskudny zapach albo widzę różnych ludzi albo słyszę ich jęki. Kiedy właśnie tak jest wzdrygam się i jak najszybciej schodzę.
            W końcu jestem w domu. Szybko udaję się do swojego pokoju nie zważając na pytania matki „Gdzie ty się szlajałaś o tej porze?”. Wiem, że ta rozmowa skończy się niemiło, chociaż nic złego nie zrobiłam. Zatrzaskuję drzwi i rzucam się na łóżko. Mam już dość tego dnia. Mam nadzieję, że jutro będzie lepiej. Przyglądam się swoim rękom. Wyglądają jakbym się samo okaleczała. Jeszcze czego. To by była największa głupota jaką mogłabym zrobić. Co to daje? Jeszcze większy ból. Idę do łazienki i biorę szybki prysznic. Następnie chowam się pod kołdrę. Kiedy usiłuję zasnąć słyszę pukanie do okna. Podchodzę do niego, otwieram je i z oburzeniem witam blondyna.
- Co ty tutaj robisz?!
- Też się cieszę, że cię widzę.
- Martin jak moja mama cię zobaczy…
- To co mi zrobi? – przerywa mi. – Doskonale wiem, że mnie nie lubi.
- Nie tylko ciebie.
- Lou ona mimo wszystko…
- Nie. Nie kocha mnie. Uważa, że jestem suką – na mojej twarzy zaczynają się pojawiać łzy.
- Na pewno nie.
- Tak? To czemu tak powiedziała?
- Co? To przez nią miałaś taki zły humor? – patrzy na moje ręce po czym je chwyta.
- Może…
- Louise tak mi przykro – przytula się do mnie, a ja płaczę mu w ramię.
            Po chwili proszę go:
- Zostań ze mną.
- Zawsze.
---
Wróciłam! Oto pierwszy rozdział! Mam nadzieję, że się podoba. :))
Nawet nie wiecie ile mi do głowy pomysłów wpadło na tego bloga podczas mojego wyjazdu. Wszystko sobie zapisywałam, aby tego nie zapomnieć.
Może i są wakacje, ale nie będę wam obiecywać, że posty będą często. Będą się pojawiać wtedy kiedy znajdę czas na pisanie. ;)
Nie sądzę, aby to kogoś obchodziło, ale może… Dostałam się do swojego wymarzonego liceum i jestem z tego powodu przeszczęśliwa. Nawet nie wiecie jak bardzo się tym stresowałam. Miałam okropne bóle brzucha, głowy tylko dlatego, bo bałam się, że się tam nie dostanę. Taaa głupia jestem…
Jeszcze bardzo wam dziękuję za tyle wejść, obserwatorów i komentarzy pod prologiem.
A co do blogów w spamie postaram się poczytać, ale nic nie obiecuję. Mam jeszcze do czytania blogi, które obserwuje i dostałam wiele zaproszeń do przeczytania różnych opowiadań. Naprawdę jest tego trochę…
Już was nie zanudzam. Widzimy się przy następnym rozdziale, który mam nadzieję pojawi się niedługo. ;)

Pozdrawiam xx

9 komentarzy:

  1. no juz myślałam, że nigdy nie napiszesz pierwszego rozdziału. :P
    wyszedł Ci naprawdę dobry. Współczuję Louise, że ma taką matkę... i Annie jest straszną suką XD Ale polubiłam Martina! To "zostań ze mną" i "zawsze" skojarzyło mi się z Igrzyskami Śmierci i moją ulubioną sceną.
    czekam na nastepny rozdział. dodaj szybko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wybacz, że tak późno ;-; zakończenie roku, liceum, wyjazd itd. zajęło to trochę czasu... ale następny myślę, że będzie szybciej. już mam połowę napisaną!
      ej serio ta scena tak wyszła o.o jak to pisałam to tego nie zauważyłam xD
      dzięki za komentarz! ^^

      Usuń
  2. Oczywiście Prolog przeczytałem, ale jakoś nie chciało mi się komentować :_: Uczynię to zaraz albo jutro. Sorry, jakiś senny jestem :_: Nie lubię Annie, dużo tych Suk się pojawiło. Co to za szkoła jakaś patologiczna xD Nie mogę doczekać się losowania i śmierci pierwszych osób. Pewnie pierwszą zabijesz Brooklyn z sojusz Louise. XD Sorry, że tak krótko.
    *
    *
    *
    *
    Może zapomniałaś, ale nowy rozdział się pojawił z dedykacją dla Ciebie!
    http://hungergamesglimmer.blogspot.com/2014/07/rozdzia-ii-wyjazd-do-kapitolu.html
    *
    *
    *
    *
    *
    *
    Gratuluję dostania się do liceum XD

    OdpowiedzUsuń
  3. Wooooo. Widzę, że się całkiem ciekawa historia zaczyna (:
    Louise ma... dziwną (?) mamę. No chyba, że nazywanie córki suką jest normalne... XD
    No i gratuluję tego liceum.
    Długie komentarze to nie moja specjalność :x
    Weny! Z niecierpliwością czekam na następny rozdział.
    Pozdrawiam
    Nieoficjalna :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratulacje! Dostanie się do wymarzonego liceum to coś wspaniałego ;)

    Niezły rozdział i od razu wiem, że Anne nie polubię XD A akcja z pocałunkiem niezła, hah.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Było super i znowu gratulacje tego liceum! ^^ Rany, jak ja to czytam, jak ona mu poprawiała włosy albo jak ze sobą rozmawiali to takie "Wut? On jest jej przyjacielem czy chłopakiem?" XD Ten Michael jest jakiś dziwny, a fajnie by było jakby Annie jednak okazała się nie taka okropna. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału, bo cała opowieść jest świetna, i ciekawa jestem co będzie po losowaniu ;) Tak więc masz ode mnie wiadro weny!

    OdpowiedzUsuń
  6. Super, super, super i jeszcze raz super!
    Z tą Annie to jeszcze będą kłopoty, coś tak czuję ; /
    Czekam na kolejny rozdział i życzę weny ! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział super i rozumiemy, każdy ma wakacje :) Rozdział jest bardzo długi z czego się cieszę :D Nie przynudzasz i to jest ważne *o* Oryginalny pomysł! Najbardziej podoba mi się w tym opowiadaniu Martin XD Typowa nastolatka xD
    Idę do rozdziału 2 ;3

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział wspaniały i długi, co jest jeszcze fajniejsze ;)
    Mam tylko jedną uwagę apropo Statuły Wolności - ona jest na wyspie, więc nie mogli do niej po prostu przejść :P

    OdpowiedzUsuń