poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 2

            Już jutro losowanie. Większość moich rówieśników boi się tego dnia, w tym Brooklyn i Martin. Jestem jedną z niewielu, której to jakoś specjalnie nie przeraża. W życiu spotykają nas różne okrucieństwa, np. ja straciłam ojca w wieku pięciu lat i mieszkam teraz z matką, która mnie nienawidzi. To chyba jest o wiele gorsze od zostania wylosowanym. Przynajmniej według mnie.
            Od dnia kiedy matka się upiła już mi się trochę polepszyło. Mam naprawdę cudownych przyjaciół. Czułam się wtedy okropnie, a oni sprawiają, że powoli o tym zapominam i zaczynam normalnie funkcjonować.
            Idę teraz samotnie do szkoły. Wstałam trochę wcześniej niż zwykle i nie chciało mnie się czekać na Martina. Zostawiłam mu karteczkę przyklejoną do okna z informacją, że już udaję się do szkoły i ma na mnie nie czekać. Po drodze spotykam Brooklyn. Widzę na jej twarzy lekkie zaniepokojenie chociaż losowanie jest dopiero jutro. Od trzech dni jest trochę spięta. Bardzo boi się, że zostanie wylosowana.
- Hej Brook! – macham do niej.
- O, cześć Lou – odpowiada cicho.
- Spokojnie – przytulam się do niej. – Nawet jak zostaniesz wylosowana z pewnością dasz radę i będziesz świetną członkinią Armii Młodych i Walecznych.
- Chciałabym w to wierzyć tak samo jak ty.
- No to w czym problem? – uśmiecham się do dziewczyny.
            Rozmawiamy jeszcze chwilę o jutrzejszym dniu, a później schodzimy na różne tematy. Wchodząc do szkoły napotykamy się na Annie, która mierzy nas wzrokiem. Myślę, że ona nadal knuje na mnie zemstę za ten pocałunek w zeszły czwartek. Ciekawa jestem co tym razem wymyśli.
            Razem z przyjaciółką wchodzimy do pustej klasy, w której ma się odbyć lekcja historii. Przyznam, że to jeden z nielicznych przedmiotów, które lubię. Jest on ciekawy i można wiele się dowiedzieć o swoich przodkach i nauczyć się na ich błędach. A przedmioty takie jak biologia czy chemia nigdy mnie nie interesowały. Nie uważam, aby znajomość budowy wnętrza roślin była mi jakoś szczególnie potrzebna…
            Po paru minutach klasa zaczyna się powoli wypełniać. Jest w niej coraz więcej ludzi, ale nie zauważam Martina. Co jest? Coś mu się stało?
***
            Przed obiadem krążę sama przy bibliotece. Brook została awanturować się z panią Quell o ocenę z ostatniego sprawdzianu. Kiedy chcę wejść do biblioteki czuję jak ktoś mnie chwyta za rękę i z ogromną siłą uderza mną o ścianę. Jak zauważam sprawcę to jestem lekko zaskoczona. Skąd w niej tyle siły? Oczywiście mówię o Annie. Blondynka patrzy na mnie z wrogością, a ja przymrużam oczy.
- Coś się stało? – pytam
- Pamiętasz co zrobiłaś tydzień temu? – unosi brew.
- Przecież powiedziałam ci, że on mi się nie podoba i to nie ja się na niego rzuciłam tylko on na mnie!
- Tak, tak. Na pewno ci uwierzę – przewraca oczami i wyciąga rękę do jednej ze swoich koleżanek.
            Kiedy zauważam co sobie przekazują robię wielkie oczy. Czy one oszalały? Naprawdę chcą mi zakleić usta?
- A teraz otwórz lekko usta skarbie – mówi przesłodzonym głosem Annie.
- Nie! – krzyczę i zaczynam się szarpać.
- Gdzie ci się tak teraz spieszy? – robi chytry uśmieszek.
            Czuję jak klej powoli roznosi się na jednym z kącików moich ust. Cały czas próbuję się wyszarpać dziewczynie, ale dzisiaj wyjątkowo mocno trzyma. Próbuję krzyczeć albo uderzyć Annie. W pewnym momencie udaje mi się ją kopnąć i ta upuszcza narzędzie oraz mnie, a ja szybko biegnę do toalety, aby obmyć usta zanim klej zaschnie. Wbiegam do łazienki z zawrotną prędkością. Wszystkie dziewczyny znajdujące się w niej patrzą na mnie ze zdziwieniem. Nie zwracam teraz na nie jakiejś szczególnej uwagi. W końcu muszę się pozbyć kleju z warg. Maź przy lewym kąciku lekko zaschła, więc to miejsce przecieram ręką najmocniej jak potrafię. Trochę to boli, ale nie chcę mieć zaklejonych ust. Kiedy kończę się pozbywać kleju nadal czuję jego posmak w ustach. To jest okropne. Męczyłam się nad tym z dobre pół godziny, więc udam się dopiero na następną lekcję. Idę pod klasę, w której odbędą się moje kolejne zajęcia. Siadam tam samotnie i wyciągam książkę od geografii. Mam dzisiaj kartkówkę z Europy.
            Na przerwie spotykam się z Brook, która wypytuje się gdzie zniknęłam. Opowiadam jej o tym co zrobiła mi Annie i jak męczyłam się z tym klejem w łazience. Ta stwierdza, że blondynka jest potworem. Zgadzam się z nią. Tym bardziej, że przecież kiedyś się przyjaźniłyśmy. Jak ona może tak postępować i nie czuć się z tym źle? Ja tego nie rozumiem. Ale zauważam, że Annie chodzi po szkole teraz z triumfalnym uśmiechem. Przynajmniej wiem, że na jakiś czas sobie odpuści w planowaniu dla mnie jakiejś kolejnej cudownej zabawy.
***
            Dzwonek oznaczający koniec lekcji na dzisiejszy dzień. Bardzo długo na niego czekałam. Dla mnie ten dzień trwał jak wieki. Wracamy wspólnie z Brook w ciszy. Zakładam, że dziewczyna myśli o jutrzejszym dniu. Postanawiamy od razu iść do swoich domów. A przynajmniej ona pójdzie do swojego. Nie ma sensu iść teraz pod Statuę, kiedy i tak nie będziemy ze sobą rozmawiać, bo brunetka za bardzo przejmuje się losowaniem. Niech spędzi ten czas z rodziną. Kto wie może to będzie jej ostatni wieczór w domu w tym tygodniu?
            Dochodzę do swojego budynku. Wchodzę dwa piętra wyżej i pukam do mieszkania swojego przyjaciela. Po chwili w drzwiach pojawia się jego matka, która ma takie same oczy jak Martin.
- Jest u siebie – informuje mnie. – Bardzo przejmuje się jutrem.
            Kiwam głową i idę w kierunku pokoju blondyna. Pukam, po czym wchodzę do środka. Chłopak siedzi na parapecie i przygląda się widokom znajdującym się za oknem. Nawet nie słyszy, że wchodzę. Odkładam plecak na podłogę i idę powoli w jego kierunku. Kładę mu rękę na ramieniu i mówię:
- Spokojnie Martin. Wszystko będzie dobrze – unoszę lekko kąciki swoich ust, a chłopak na dźwięk mojego głosu odwraca się do mnie.
- Louise Fortis – mówi czarującym głosem.
- Tak to ja – śmieję się.
- Lou nawet nie wiesz, jak bardzo boję się jutrzejszego dnia.
- Niestety masz rację. Nie wiem. Ja w ogóle się go nie boję. Będzie co będzie.
- Też bym tak chciał. Ale za bardzo boję się, że zginę i moja rodzina mnie straci albo ktoś z moich przyjaciół zginie, np. ty.
- Mogę cię zapewnić, że ja nie zginę – uśmiecham się, a chłopak robi to samo.
- Jak zwykle pewna siebie. Nawet za bardzo.
            Przytulam się do chłopaka i uspokajam go. Następnie opowiadam mu o swoim dniu. Reaguje podobnie do Brook. Uważa, że zachowanie Annie jest karygodne i śmieje się ze mnie, że znowu udało mi się wyciągnąć dwóję z matmy. Pani Quell po raz kolejny „przypadkiem” źle policzyła punkty. Teoretycznie wychodziła mi trójka, ale przecież według nauczycielki nie zasługuję na wyżej niż dwa.
Kiedy na niebie zaczynają pojawiać się gwiazdy stwierdzam, że czas wrócić do domu. Chłopak nie chce mnie puścić.
- Proszę zostań – mówi błagalnym głosem.
- Nie mogę. Mama mnie zabije – tłumaczę się.
- Sama mówisz, że cię nie kocha, w takim razie czemu się nią tak przejmujesz?
- Zastanówmy się – marszczę czoło. – Może dlatego, że to moja mama?
            Chłopak prycha i przybliża mnie do siebie. Czuję się dziwnie. Nasze twarze nigdy nie były tak blisko siebie.
- Eee Timido?
            Widzę jak chłopakowi spływa łza. Przejeżdża ręką po moim policzku.
- Może to moja ostatnia szansa – kładzie palec na moich ustach, ponieważ chcę się wtrącić. – Daj mi skończyć. Louise… ja… ciebie kocham – robię wielkie oczy. – Zaczęło się to jak mieliśmy po szesnaście lat. Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Wiem o tobie wiele rzeczy, np., że nie lubisz pić ciepłej herbaty, ale kochasz siedzieć pod kocem w chłodne wieczory. Lubisz czytać jakieś ciekawe opowieści w wolnym czasie, a kiedy chcesz pomyśleć nad czymś w samotności to wchodzisz na najwyższy budynek w mieście. Zawsze cię wspierałem. Kiedy było ci źle, ja czułem się podobnie. Nie lubię patrzeć na to jak jesteś smutna. Kocham twój uśmiech i nie przeszkadza mi to, że jesteś taka uparta – śmieje się. – Nie ważne czy ktoś ma rację ty się go nigdy nie posłuchasz, ale właśnie w takiej tobie się zakochałem. Właśnie taką Louise Fortis kocham.
- Ale Martin… Wiesz przecież, że obiecałam sobie, że nigdy się nie zakocham i dla mnie jesteś tylko przyjacielem. Niestety nic więcej do ciebie nie czuję… - mówię najspokojniejszym tonem.
- Na pewno nie mam szans?
- Niestety nie.
- Szkoda – spuszcza głowę i kładzie się na łóżku.
            Ja teraz nie mogę nic zrobić. Trochę mnie to zaskoczyło. Bardzo lubię Martina, ale to nic więcej. Nigdy też nie pomyślałam, że mogę mu się podobać. Jest mi go bardzo żal.
            Na pewno też was ciekawi czemu obiecałam sobie, że nigdy się nie zakocham. To jest smutna historia. Kiedy miałam szesnaście lat zaczęłam chodzić z Lukiem. Wysoki, przystojny brunet o niebieskich oczach. Był bardzo miły, pomocny, zabawny, troskliwy. Kochałam go całym sercem. Byliśmy ze sobą rok i chłopak stwierdził, że powinniśmy razem współżyć. Ja za bardzo się tego bałam, stwierdziłam, że nie jestem jeszcze na to gotowa. Wtedy Luke się bardzo zdenerwował. Mówił, że powinnam mu zaufać po tak długim okresie naszego związku i że też mu się coś należy. Zerwał ze mną. Płakałam tygodniami. Brook i Martin próbowali mnie pocieszać na różne sposoby, ale to nic nie dawało. Za bardzo go kochałam. On naprawdę wiele dla mnie znaczył. Najbardziej zabolało mnie to, kiedy zobaczyłam chłopaka w towarzystwie Annie. Parę dni później widziałam, jak się całowali i założę się, że osiągnął to czego chciał. Oczywiście parę tygodni później zerwał z nią. Myślałam, że go znam i że chłopak nie jest głupi, ale okazało się, że tak nie jest. Wiele się przez niego nacierpiałam. Często widywałam go z różnymi dziewczynami. To naprawdę bardzo bolało i wtedy stwierdziłam, że nigdy więcej się nie zakocham. Nie chcę przez to jeszcze raz przechodzić. Nie mam zamiaru okazywać komuś swoich uczuć, zaufać w stu procentach, a później zostać przez niego rzucona lub w najgorszym wypadku wykorzystana.
            Wychodzę z domu chłopaka ze spuszczoną głową. Słyszę jego matkę pytającą: „Co się stało?”, ale nie zwracam na nią uwagi i dalej kieruję się przed siebie. Z jednej strony czuję się okropnie, że go zraniłam. Na pewno czuje się źle, że ja nie odwzajemniam jego uczuć. Ale na pewno nie byłoby mu lepiej gdybym udawała, więc tak jest dla niego, dla nas najlepiej. Boję się tylko, że nasze relacje przez to się zepsują.
            Wchodzę do swojego domu i udaję się prosto do pokoju. Dzisiaj jest wyjątkowo cicho. Idę do łazienki i biorę długą kąpiel, zapominając o wszystkich zamartwieniach. Zamykam oczy i pozwalam sobie na zapomnienie o wszystkim co się dzisiaj wydarzyło.
***
            Rano wykonuję wszystkie czynności bardzo szybko. Dzisiaj jest losowanie. Ubieram beżową sukienkę z koronką na plecach sięgającą mi do połowy ud. Związuję włosy w kitkę, zakładam na siebie czarną kurtkę i wychodzę z domu bez słowa. Idę szybkim krokiem w kierunku szkoły. Po drodze spotykam Brook. Idziemy razem w ciszy. W pewnym momencie dziewczyna łapie mnie za rękę i mocno ją ściska. Uśmiecham się do niej.
- Wszystko będzie dobrze.
            Dziewczyna tylko kiwa głową, ale nadal bardzo się boi.
            Kiedy jesteśmy już na miejscu widzimy tłum ludzi. Nauczycielka od biologii woła nas gestem i kieruje do miejsca, w którym mamy się ustawić. Stajemy obok siebie między naszymi rówieśniczkami. Wszystkie wyglądają podobnie do Brooklyn. Jestem jedną z niewielu, która w ogóle się nie przejmuje tym dniem. Na boisku widzę ludzi ze szkoły, którzy przypatrują się nam z ogromnym zaciekawieniem. Pogoda nie jest jakaś cudowna. Jest chłodno, wieje wiatr. Typowy listopad. W pewnym momencie wyłapuję Martina. Boi się. Trzęsą mu się ręce. Po chwili gubię go w tłumie. Teraz mój wzrok skupia się na naszym prezydencie, który znajduje się na środku boiska.
- Proszę o ciszę – mówi donośnym głosem. – Dziękuję – chrząka. – Droga młodzieży! Spotkaliśmy się tutaj, aby wylosować dziesiątkę osiemnastolatków, którzy będą szykować się przez miesiąc do Tygodnia Przetrwania, po którym osoby, które przeżyją zostaną pasowane na członków Armii Młodych i Walecznych. Będą musieli wykazać się odwagą oraz sprytem – rozgląda się po widowni. – Czas zacząć losowanie! – oświadcza. – Najpierw dziewczęta.
Klika w ekran wielkiego monitora znajdującego się na środku boiska i dotyka ręką napis: „Dziewczęta”. Po chwili pojawia się imię pierwszej kandydatki: „Zoey Calmer”. Dziewczyna stała całkiem niedaleko ode mnie. Ma brązowe włosy i ciemne oczy. Ubrana jest czarną sukienkę sięgającą do kolan, a włosy ma zaplecione w warkocz. Idzie niepewnym krokiem w kierunku prezydenta, który całuje ją w dłoń i karze stanąć obok siebie. Następnie klika jeszcze raz w ekran i teraz widzę: „Brooklyn Magna”. Patrzę na swoją przyjaciółkę. Dziewczyna robi wielkie oczy, ręce się jej trzęsą, ale po chwili wychodzi na środek i staje obok Zoey. Następnie pojawia się obok nich Annie, która nie przejmuje się tym zupełnie jak ja. Patrzę na kolejne nazwisko na ekranie i ujawnia się: „Louise Fortis”. Mrugam kilkakrotnie, aby upewnić się czy dobrze widzę i chwilę później idę pewnym krokiem na boisko i niechętnie staję obok Annie, która robi krzywą minę i mierzy mnie wzrokiem. Zostało jeszcze jedno nazwisko. Chwilę później pojawia się obok mnie dziewczyna – Emma Incerto. Miałam z nią angielski. Wydaje się bardzo miła i pomocna. Widzę na jej twarzy przerażenie. Szkoda mi jej. Szkoda mi każdej dziewczyny, która tutaj stoi.
- Oto nasze kandydatki na członków Armii Młodych i Walecznych! Proszę o brawa!
            Po chwili słyszymy oklaski, a prezydent przechodzi do losowania chłopców. Klika w napis: „Chłopcy” i pojawia się imię: „Ryan Scemo”. Jest to blondyn o niebieskich oczach. Kojarzę go. Raczej nie należy do najmądrzejszych osób i jest niezdarny. Co chwile o czymś zapomina albo robi sobie krzywdę. Nie sądzę, aby dał sobie radę. On nie należy do takich, którzy są silni czy sprytni. Chłopak idzie niepewnym krokiem w naszym kierunku i staje po drugiej stronie prezydenta. Teraz na ekranie pojawia się: „John Malin”. Chłopak o czarnych włosach w okularach wysuwa się powoli z tłumu i z trzęsącymi się rękoma staje obok Ryana. Następny to Michael Mufle. Chłopak, który tydzień temu mnie pocałował, aby zdenerwować Annie. Nie jestem z tego powodu zadowolona. On wydaje się niebezpieczny. Nie ważne, że na symulacji nie trzeba się zabijać. Martwię się, że on będzie chciał właśnie tego dokonać. Co mu będzie po tym, że tylko przetrwa. Przecież musi pokazać jaki jest silny. Staje obok Johna. Teraz na ekranie widzę nazwisko: „Evan Atento”. Wiem, że koleguje się z Martinem. Spędzają czasem wspólnie przerwy. No i ostatnim kandydatem jest… mój przyjaciel, Martin. Chłopak z szokiem wyłania się tłumu i staje obok swojego kolegi, który klepie go po ramieniu i coś szepcze mu do ucha. Cały czas na niego patrzę, ale chłopak nie chce spojrzeć w moją stronę. Domyślam się czemu. Po wczorajszym mój widok na pewno nie sprawia mu radości.
            Prezydent jeszcze raz prosi o oklaski, a po chwili nasza dziesiątka udaje się za nim do limuzyny. Wchodzimy do niej po kolei w ciszy. Patrzę na Brook pocieszającym wzrokiem. Ta lekko unosi kąciki swoich ust. Teraz spoglądam na Martina. Nasz wzrok się spotyka. Przyglądamy się sobie przez chwilę. Szepczę w jego kierunku: „Nie martw się”. Chłopak tylko spuszcza głowę. Czemu akurat dwójka moich najlepszych przyjaciół musiała zostać wylosowana? Doskonale wiedziałam jak się czuli, jak bardzo się bali, że zostaną wylosowani. Domyślam się jak bardzo zszokowało ich to, że ich imiona znalazły się na ekranie monitora.
---
Okay to ode mnie tylko tyle, że się na serio wzięłam za pisanie i mam napisane kilka rozdziałów do przodu, ale uważam, że nowe wpisy będą się pojawiać do tydzień.
W menu znajdziecie nową zakładkę „nominacje”, która została stworzona specjalnie, ponieważ zostałam nominowana do Liebster Award i The Versatile Award. :))
Stworzyłam również zakładkę „tutaj mnie znajdziesz”. Jak ktoś chce mnie obserwować na TT lub lubi przeglądać tumblry, to zapraszam. ^^
Chcę podziękować za wyświetlenia oraz komentarze pod ostatnim postem chociaż było ich mniej niż pod prologiem nad czym ubolewam. :/
To już chyba wszystko ode mnie. Mam nadzieję, że się podobało i zapraszam do komentowania!
CZYTASZ = SKOMENTUJ

Pozdrawiam! xx

8 komentarzy:

  1. Było super ^^ Szkoda że wylosowali Brook, skoro ona się tego bała... No i nie wiem, czemu Louise się nie skapnęła że Martin się w niej buja. Chociaż... może to nie było takie oczywiste ;) No tak czy inaczej, było świetnie, i mam nadzieję że będzie jeszcze lepiej, jestem ogromnie ciekawa co dalej!
    Weny! (choć skoro masz już kilka rozdziałów na zapas nie jest ona aż tak potrzebna XD) ^^ i pozdrawiam.
    Aha, i mam pytanie - jaki kolor włosów ma Lou? Takie jak na szablonie? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam do strony "bohaterowie". Tam masz opis i wyglad kazdej postaci. ;)

      Usuń
  2. Tak na początku mam pytanie, bo później zapomnę ;-; Mogłabyś mnie informować o nowych rozdziałach? Gdziekolwiek, w zakładce spam, pod rozdziałem i na którymkolwiek blogu :D
    Co do rozdziału. Szczerze mówiąc to spodziewałam się, że ich trójkę wylosują XD Jestem ciekawa jak potoczy się Lou×Martin :3 nie żebym ich shipowała... XD
    Weny życzę na te kolejne rozdziały, żebyś ich miała więcej napisanych XD
    Pozdrawiam
    Nieoficjalna :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudnie piszesz :* Bardzo mnie wciągnęłaś w całą tę historię :) Szkoda, że wylosowali całą ich trójkę. Ciekawi mnie co będzie dalej i jak się potoczą losy Luis. No i oczywiście nie mogę się doczekać tego tygodnia przetrwania :D Z niecierpliwością czekam na next ;) Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Na początku tag jak Nieoficjalna zadaję pytanie, czy mogła byś mnie informować o nowych, bo obserwuje ale rzadko się skapnę o tym że jest nowy. A teraz do rozdziału i ogólnie bloga. Dziwny los chciał by trafili razem na arenę, smutne :( Ogólnie historia oryginalna bo jeszcze się z taką igrzyskową nie spodlałem. Akcja będzie przewrotna już to czuję :D Czekam z niecierpliwością na następny !

    Ps: zapraszam do mnie http://igrzyskakochamiszanuje.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Zagapiłem się i nie zauważyłem nowego rozdziału! Przepraszam za tą pomyłkę! Wiedziałem, kto zostanie wylosowany do udziału w Tygodniu Przetrwania, bo chyba jako jeden z nielicznych zajrzałem uważnie do zakładki bohaterowie(przepraszam, uwielbiam te zakładki, a Twoja jest świetna! Nie mogę się doczekać tych nowych postaci, co czekają!) A więc rozdział jest świetny, Louise taka odważna, myślę, że ona wygra i będzie rozpaczać po stracie Brooklnyn, bo podejrzewam, że Brook zginie jako pierwsza z jej sojuszu ;c(Pewnie będą mieli sojusz)... Szkoda! Rozdział świetny, czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ta Annie jest straszna! jak można chcieć zakleić komuś usta? to już gruba przesada! aż strach myśleć, co by się stało z główną bohaterką, gdyby jej się to udało... no ale dobrze że Luise się wybroniła! Szczerze zazdroszczę jej odwagi. Ja byłabym przerażona, gdybym miała zostać wybrana do Armii Młodych i Walecznych. I szkoda mi Martina, widać, że jest zakochany w Luise, ale skoro ona nie odwzajemnia jego uczuć no to szkoda... nie ma przymusu. Ale może jeszcze zapała do niego większym uczuciem? Z kolei ten Luke jest moim zdaniem frajerem. Pozdrawiam! Cieszę się, że rozdziały będą co tydzień :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Wow nie sądziłam że cała trojka bedzie wylosowana no ale trudno - moze dzięki temu bedzie ciekawiej?
    I Annie? Myślałam ze skoro ma tak wysoka posadę to bedzie luz a tu taki psikus. Co do Martina to byłam pewna ze jest zakochany :) taka mądra na ^^

    OdpowiedzUsuń