poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział 3

            Jesteśmy już w Ośrodku Walecznych. Prezydent Bonum prowadzi nas długimi, białymi korytarzami do naszych pokoi. Każdy ma własną sypialnię. Wchodzę do swojego pomieszczenia. Jest cały niebieski – mój ulubiony kolor. Uśmiecham się na jego widok. Łóżko jest ogromne. Spokojnie pomieściłoby jeszcze z dwie dodatkowe osoby. Po prawej stronie od niego znajdują się ogromne okna i parapet na którym można usiąść. Po lewej zaś znajduje się wielka szafa. Zaglądam do niej. Znajduje się w niej wiele ubrań. Obok niej widzę również drzwi do łazienki. Pomieszczenie jest większe niż potrzeba. Ma wannę oraz prysznic. Do wyboru do koloru. Lustro jest ogromne, a na pułkach widzę mnóstwo szamponów, kosmetyków. Warunki są tutaj dużo lepsze niż w moim domu. Sprawdzam jaka jest woda. Kiedy przykładam do niej rękę szybko ją zabieram. Jest strasznie gorąca. U mnie ciepła woda to było jak święto. Zazwyczaj kąpałam się w zimnej.
            Wchodzę pod prysznic. Próbuję się odprężyć i nawet mi to wychodzi. Kiedy kończę przyjemnym prysznic udaję się do pokoju i przeglądam szafę. Ubieram szorty oraz czarny T-Shirt, bordową bluzę, a na nogi zakładam adidasy.
            Słyszę pukanie do drzwi. Jest to prezydent. Prosi mnie, abym przyszła na pierwsze spotkanie dla kandydatów. Potakuję głową i chwilę później znajduję się wśród swoich przyjaciół i pozostałych wylosowanych. Bonum najwidoczniej na kogoś jeszcze czeka. W pewnym momencie w pomieszczeniu pojawia się wysoki chłopak o czarnych włosach. Wygląda na groźnego i może taki jest. Przyglądam mu się, a kiedy on na mnie zerka uciekam wzrokiem. Słyszę chichot, a po chwili głos prezydenta:
- Przez miesiąc będziecie szykować się w tym ośrodku pod opieką Shane’a – wskazuje na chłopaka. – Jest jednym z lepszych naszych członków. Niestety nie mogłem wam zapewnić najlepszego, ponieważ stwierdził, że to dziecinada – przewraca oczami. Ciekawa jestem o kogo mu chodziło. – Shane jest zaraz po nim, więc powinniście być z niego zadowoleni. Na pewno dobrze was przygotuje. Mam nadzieję, że będzie wam się doskonale współpracowało – uśmiecha się, a po chwili opuszcza pomieszczenie.
            Shane krąży po pokoju i zatrzymuje się nad Zoey, która wzdryga się kiedy chłopak dotyka jej ramion.
- Przez miesiąc będziemy intensywnie pracować, abyście przeżyli na symulacji. Uwierzcie nie jest to takie proste jak wam się wydaje – puszcza ramiona dziewczyny, która teraz na twarzy ma wymalowany strach. – Ale też nie jest takie trudne – śmieje się chodząc wokół nas. – Musicie być tylko pewni swoich umiejętności. No chyba… że ich nie posiadacie to będzie trudniejsze – przymruża oczy patrząc na Ryana. – Macie jakieś pytania?
            Chłopak w okularach podnosi rękę.
- Kiedy odbędą się pierwsze ćwiczenia? – pyta niepewnie.
- Jutro o szóstej – uśmiecha się chytrze.
- Co? Czemu tak wcześnie? – jęczy Annie.
- Księżniczka się nie wyśpi? – kpi Shane. Dokładnie to samo pomyślałam. Może chłopak nie jest taki zły na jakiego go oceniam. Dziewczyna krzyżuje ręce na piersi. – Jeszcze jakieś pytania? A może macie jakieś sugestie jak panienka? Śmiało mówcie co myślicie – mówi z nutką złości. – Nie? Doskonale! Widzimy się jutro rano w sali ćwiczeń, która znajduje się za tymi drzwiami – wskazuje na ogromne przejście. – A szatnie macie tutaj.
            Kiwamy głowami i po chwili opuszczamy swoje miejsca. Idę obok Brooklyn, która zaczyna komentować zachowanie chłopaka. Nie podoba się jej. Boi się go. Ja stwierdzam, że jest ciekawą postacią, a prezydent Bonum może mieć rację, że przygotuje nas bardzo dobrze do Tygodnia Przetrwania.
            Rozglądam się po osobach. Szukam Martina. Kiedy go znajduję podchodzę do niego z przyjaciółką i pytam jak się czuje. Obok niego kroczy Evan. Wygląda dużo lepiej niż mój przyjaciel. Chyba się z tym pogodził jak ja.
- D-dobrze – jąka się.
- Nie martw się. Dasz radę – próbuję go pocieszyć, ale jak zwykle mi to nie wychodzi. Mam w sobie za mało empatii, abym potrafiła jakkolwiek poprawić komuś humor i dodać otuchy. Tego w sobie nie lubię.
- Myślisz, że Shane dobrze nas przygotuje? – próbuję go jakoś zagadać.
- Chyba tak, ale wydaje się być agresywny – zauważa.
- Agresywny? Czemu? Bo syknął na Annie? Zasłużyła na to. Chociaż tutaj nie będzie miała specjalnego traktowania! – śmieję się, ale nikt do mnie nie dołącza. Zauważam tylko jak Evan delikatnie unosi kąciki swoich ust.
- Lou. Ja się go boję – mówi Brook.
- To co ma wam powiedzieć? „Kochani wszyscy przeżyjecie, spokojnie. Nie ma się o co martwić. Jesteście świetni bez szykowania się. Może najlepiej odwołajmy Tydzień Przetrwania i pasujmy was od razu na członków naszej armii!” – naśladuję głos chłopaka, na co moi towarzysze cicho chichoczą.
- Może masz rację – odzywa się Evan, a ja się do niego uśmiecham.
            Idziemy wszyscy razem na stołówkę, której szukamy dość długo. Na szczęście członkowie tej armii są bardzo uprzejmi i pomagają nam do niej dotrzeć. Siadamy przy jednym z podłużnych stołów.
- Nowi? – pyta pewna dziewczyna.
- T-tak – odpowiada Brooklyn.
- Spokojnie! Dacie radę! – zapewnia nas. – Kiedy zostałam wylosowana bałam się podobnie jak wy. Nasz opiekun był potwornie wymagający, ale wiem, że gdyby taki nie był nie dalibyśmy rady na symulacji. Po prostu wykonujcie jak najlepiej potraficie to co wam każe, a wszystko będzie dobrze – uśmiecha się przyjacielsko. – Jestem Angeline. Zostałam pasowana na członka dwa lata temu.
- Louise – podaję jej swoją rękę.
            Każdy się jej przedstawia i po chwili rozmawiamy o jej symulacji oraz jej ćwiczeniach. Z tego co mówi zachowywała się podobnie do Brook. Przerażona, nie lubiła swojego opiekuna. Dopiero na Tygodniu Przetrwania była mu wdzięczna, że był taki, a nie inny. Nimi zajmował się Zack Seul. Mówi, że był bardzo wredny. Opowiada też różne rzeczy o nim, np. takie, że bawi się dziewczynami. Sama prawie wpadła w jego sidła. Mam nadzieję, że nigdy go nie poznam.
            Po zjedzeniu posiłku każdy z nas udaje się do swojego pokoju. Padam na łóżko i próbuję zasnąć, ale wtedy słyszę pukanie do drzwi. Z niechęcią mówię „Proszę”, a w pokoju pojawia się Evan. Unoszę brwi z zaskoczenia. Po co do mnie przyszedł?
- Cześć Lou – uśmiecha się czarująco. – Masz ochotę może pogadać?
- Mam ochotę spać – jęczę, a chłopak się śmieje i siada na moim łóżku.
- Jesteś chyba jedyną dziewczyną, która nie boi się tutaj być – zauważa.
- Gdybyś mieszkał w moim domu, przeżyłbyś to co ja też byś  się nie bał.
- Ale ja się nie boję – śmieje się pokazując przy tym rząd białych zębów.
- To chyba dobrze, nie?
            Zaczynamy opowiadać sobie o naszych rodzinach. Okazuje się, że chłopak jest bardzo sympatyczny. Nie dziwię się, że Martin się z nim koleguje. Mieszka z rodzicami, którzy są wiecznie zapracowani. Rzadko kiedy poświęcają mu swoją uwagę, ponieważ są pochłonięci swoją pracą. Ale jak już znajdą dla niego czas mówi, że jest świetnie. Zazdroszczę mu. Też bym chciała, aby moja mama ze mną rozmawiała, poświęcała mi choć troszkę uwagi, starała się pomóc, zrozumieć mnie, ale po co? Lepiej się nad sobą użalać, pić, płakać i co tam jeszcze robi. Chłopak mnie pociesza, ale jego słowa nie działają na to jak każdej innej osoby, która próbowała poprawić mi humor, kiedy o niej wspominałam.
            Za oknem robi się już ciemno, więc chłopak postanawia wrócić do swojego pokoju. Dziękuje mi za rozmowę i znika za drzwiami. Nie wiem co miała na celu ta sytuacja, ale miło było z nim pogadać. Uśmiecham się sama do siebie i przebieram się w krótkie, czarne spodenki i długą, białą bluzkę. Chwilę później chowam się pod kołdrę i zasypiam.
***
            Stoimy w jednym rzędzie ubrani w takie same rzeczy – czarne spodnie i ciemnozielone koszulki. Niektórym trzęsą się ręce i widać na twarzach przerażenie. Tym razem tego strachu nie widzę u Martina. Może Evan dodał mu jakoś otuchy. Łapię Brook za rękę i mocno ją ściskam. Wtedy Shane rozdziela je swoją i szepcze mi do ucha:
- Boisz się? – chichocze, a na mojej twarzy pojawia się złość. Jak on mógł tak pomyśleć?
            Chwilę później chłopak prowadzi nas do strzelnicy. Daje nam broń w ręce i mówi, aby każdy z nas spróbował strzelić w sam środek tarczy. Jest ich dziesięć, więc starczy dla każdego. Biorę ciężką broń w rękę i ustawiam się odpowiednio tak jak robił to przed chwilą Shane. Za pierwszym razem trafiam w kant tarczy na co czarnowłosy wybucha śmiechem, ale za drugim razem trafiam w środek i chłopak daje mi powolne oklaski. Spoglądam na niego wrogo, a ten przygryza dolną wargę. Zerkam na Brook. Lustruje chłopaka od góry do dołu, a na jej twarzy pojawia się delikatny uśmiech. Bała się go, a teraz tak na niego patrzy? Chłopak podchodzi do dziewczyny i pomaga jej ułożyć broń w odpowiedni sposób. Dziewczyna się czerwieni, kiedy zbliża swoje usta do jej ucha. Bałam się, że przez niego nie trafi, ponieważ nie może się skupić, ale jej strzał wychodzi równie celnie jak mój. Uśmiecham się sama do siebie i po chwili znowu biorę się za ćwiczenie. Niektórym nie wychodzi to tak dobrze jak mnie i mojej przyjaciółce. Annie nie może w ogóle trafić na tarczę. Podobnie chłopak w okularach oraz Ryan. Zoey wychodzi to całkiem nieźle. Martin i Evan trafiają niedaleko środka tarczy. Pozostali podobnie. Nawet Emma, po której się tego nie spodziewałam. Teraz tak sobie myślę. Przydałoby się poznać każdego z wylosowanych. Mogą być to naprawdę mili ludzie. Możemy nawet razem sobie pomagać, aby przeżyć symulację.
            Po dwóch godzinach ćwiczeń przy broni, Shane daje nam krótką przerwę. Podchodzę do Brook i wypytuję ją o chłopaka. Tak jak myślałam. Dziewczynie się on spodobał. Uważa, że jest przystojny i taki tajemniczy. Cieszę się, że wreszcie sobie kogoś znalazła. Chłopak chyba też jest nią zainteresowany, więc pozostaje tylko życzyć im szczęścia.
            Informuję brunetkę o tym co postanowiłam. Ta się ze mną zgadza i obie podchodzimy do Zoey, która rozmawia z chłopakiem w okularach, którego imienia niestety nie pamiętam.
- Cześć. Jestem Louise, a to jest Brooklyn. Całkiem nieźle wam szło – uśmiecham się.
- Dzięki – dziewczyna lekko unosi kąciki swoich ust. – Jestem Zoey, a to jest John – wskazuje na chłopaka.
- Miło mi was poznać – oznajmia Brook.
            Rozmawiamy ze sobą do momentu aż Shane woła nas, abyśmy poszli z nim do kolejnego pomieszczenia. Jest to ring. Mamy walczyć między sobą. Chłopak na dziewczynę. Brook robi wielkie oczy. Podobnie zachowuje się Emma i Zoey. Annie chyba jest już zdenerwowana tym wszystkim i nie obchodzi jej to, że ma walczyć z kimś silniejszym od niej, kto rozwali jej tą piękną buźkę. Nie sądzę, aby to było rozsądne. Każdy z chłopaków – oprócz Ryana i Johna – jest bardzo umięśniony i na pewno zrobi krzywdę, którejś z nas.
- Chłopcy nie bądźcie za ostrzy dla swoich przeciwniczek. Chyba nie chcecie rozwalić im tych ślicznych twarzyczek – gładzi swoją dłonią mój policzek, a ja patrzę na niego groźnie.
            Słyszę jak Michael się śmieje. Mam nadzieję, że go dostanie Annie. Szczerze to nie chcę się bić z którymkolwiek z wylosowanych chłopaków. Nie umiem kogoś uderzyć, kiedy ta osoba niczego mi nie zrobiła. Myślę, że to będzie dla mnie wyzwanie.
- Teraz dobiorę was w pary – uśmiecha się łobuzersko. – Zoey ty będziesz z… - wędruje palcem po chłopak i zatrzymuje się na Ryanie.
            Brook trafia się John – myślę, że chłopak robi to specjalnie. Ja dostaję Evana – czemu? Annie będzie walczyć z Michaelem. Przyznam na mojej twarzy pokazuje się chytry uśmieszek, a Martin będzie się bić z Emmą. Każdy z nas kieruje się na ring i szykuje do treningu.
- Spokojnie nie zrobię ci krzywdy – śmieje się brunet, a ja unoszę brew.
- Jesteś taki pewny siebie?
- To nie chcesz taryfy ulgowej? – poważnieje.
- Pokaż na co cie stać – rzucam mu wyzwanie, a po chwili jako pierwsi zaczynamy ze sobą walczyć.
            Na początku krążymy po ringu. Chłopak patrzy na mnie z zaskoczeniem. W pewnym momencie moja ręka kieruje się w stronę jego brzucha. Brunet się nie spodziewał, że zacznę. Podskakuję jak bokserzy i próbuję drugi raz go uderzyć, ale teraz on łapie mnie za rękę i mi ją wykręca. Jęczę z bólu, ale przy okazji sprzedaję mu kopniaka w nogę i wtedy mnie puszcza. Evan trzyma się za nogę i mogę swobodnie go zaatakować. Kopię go w brzuch. Chłopak pada na ziemię. Myślę, aby jeszcze raz go uderzyć, ale przypominam sobie kim jest osoba z którą walczę. Jeszcze wczoraj rozmawiałam z nim jak z przyjacielem. Co we mnie wstąpiło? Opanowuję się i kucam do bruneta.
- Przepraszam Evan. Nie wiem czemu tak zrobiłam. Nic ci nie jest? – pytam z troską i łapię go za ramię.
- Wszystko w porządku – uśmiecha się. -  Źle cię oceniałem – śmieje się, a ja do niego dołączam.
- To, że jestem dziewczyną jeszcze o niczym nie świadczy.
- Właśnie widzę.
            Czuję jak ktoś łapie mnie za rękę. Moja twarz napotyka Shane’a , który wyprowadza mnie z ringu i gratuluje dobrej walki. Pyta się mnie czy gdzieś ćwiczyłam.
- Nie.
            Robi wielkie oczy.
- Czyli chcesz mi powiedzieć, że walczysz tak dobrze bez żadnego wcześniej przygotowania?
- Chyba tak… - odpowiadam niepewnie.
- Może wdawałaś się w jakieś bójki w szkole? Nie wierzę, żebyś od tak potrafiła nieźle dokopać takiemu chłopakowi jak Evan.
            Tak biłam się niejednokrotnie z Annie. Ale ona nie była kimś specjalnie silnym, więc na pewno nie dzięki niej mi tak dobrze idzie. Czasem też musiałam się bronić w domu przed mamą, kiedy była pijana. Była w stanie mnie skrzywdzić. Ale też nie uważam, żebym miała na to jakikolwiek wpływ.
- Naprawdę nie wiem jak ja to zrobiłam. Nigdy się nie biłam na poważnie. Parę potyczek z Annie, ale sam wiesz jaka ona jest…
            Chłopak podejrzanie na mnie patrzy i wraca do reszty wylosowanych. Ja i Evan mamy przerwę i teraz możemy przyglądać się pozostałym. Zoey na mnie zerka z przerażeniem. Mam nadzieję, że nie boi się mnie jakoś specjalnie. Ja sama byłam zaskoczona tym co zrobiłam, jak gładko mi to poszło. Evan mnie zagaduje, ale nie chcę teraz rozmawiać. W pewnym momencie podnoszę na niego głos i znowu wszyscy się na mnie patrzą jak na morderczynię. Jedynie Brook i Martin nie zwracają na mnie szczególnej uwagi. Znają mnie i wiedzą, że nie jestem zła. Brunet się zamyka i tak samo jak ja przygląda się innym walkom. Oczywiście nie są tak spektakularne jak nasza, ale zaciekawia mnie potyczka między Michaelem a Annie. Chłopak jej nie oszczędza. Uderza ją w brzuch, potem ją kopie, a następnie dostaje w twarz. Dziewczyna płacze, a chłopak najwidoczniej jest w swoim żywiole. Ale i tak teraz wszyscy najbardziej boją się mnie. Czuję się z tym trochę źle.
            Kiedy kończą się ćwiczenia na dzień dzisiejszy szybko idę w stronę swojego pokoju, ale niestety zatrzymuje mnie prezydent i zaprasza do swojego gabinetu. Kieruję się za mężczyzną w ciszy.
            Wchodzę do wielkiego, bordowego pomieszczenia. Na ścianach znajdują różne obrazy. Jest tutaj duża kanapa, a na środku znajduje się biurko z tabliczką „Adam Bonum”. Po jednej stronie znajduje się ogromny, ciemnobrązowy fotel, a po drugiej są dwa krzesła dla osób, które do niego przyszły. Wskazuje ręką na jedno z nich i podchodzi do szafki z której wyjmuje kieliszki i alkohol. Napełnia obydwa naczynia i podaje mi jeden z nich.
- Louise – zaczyna. – Shane mówi mi, że jesteś bardzo uzdolniona. Jak na razie każde ćwiczenie wyszło tobie… jak on to powiedział… doskonale… - upija łyk z kieliszka.
- Po raz pierwszy trzymałam broń w ręku – nie wiem co powiedzieć.
- Czyli to wrodzony talent? – nie uważam tego za talent.
- Raczej nie…
            Śmieje się.
- No nic. Louise gratuluję ci pierwszego dnia ćwiczeń. Następne będą wyglądać podobnie, może nawet będą trudniejsze, a Shane będzie bardziej wymagający, ale obydwoje uważamy, że ty dasz sobie z tym spokojnie radę.
- Nie uważam się za aż tak dobrą osobę jak wy.
- Myślę, że będziesz jedną z lepszych członków w naszej armii – lekko unosi kąciki swoich ust. – Jak chcesz możesz już iść do swojego pokoju. Jeszcze raz gratuluję.
- Dziękuję. Obiecuję, że pana nie zawiodę – to jedyne co wpadło mi do głowy.
            Wychodzę z gabinetu i powoli udaję się do swojego pokoju. Kiedy się w nim znajduję siadam na parapecie i przyglądam się widokom znajdującym się za oknem.
            Naprawdę jestem tak dobra?
---
Pojawiła się aktualizacja zakładki „bohaterowie”. Macie tam opis i wygląd Shane’a oraz Angeline. ;)
Założyłam też nowego bloga. Pomysł mi wpadł wczoraj w nocy (wena nie znalazła sobie lepszego czasu). Nie wiem czy to będzie ciekawe, ale zapraszam:
Im nowszy rozdział tym mniej komentarzy… Robię coś źle? Proszę jak przeczytacie to skomentujcie. Nawet jednym zdaniem. Cokolwiek.
CZYTASZ = SKOMENTUJ

Pozdrawiam. xx

8 komentarzy:

  1. Wszystko jest świetnie *_* to po prostu niektórzy czytelnicy wyjeżdżają na urlopy/wakacje :D ja jestem teraz na obozie no ale skomentuje :3 ''Księżniczka się nie wyśpi?'' to samo mówiłem wczoraj przyjaciółce XD ale przypadek :3, rozdział ogólnie świetny, opłacało się czekać :D I tu nagle taki talent ma nasza L :O czekkam na nowy ! szybko pisz !
    Bajo:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Włączam i widzę - 5 minut wcześniej. No i od razu idę czytać, ale wgl. myślami czasami byłem gdzie indziej. Ale ogarnięte już wszystko jest! Ja zawsze mam tak, że kiedy zakładam bloga to Prolog/Pierwszy rozdział ma sporo komentarzy, a dalsze to maksymalnie dziesięć/dwanaście z odpowiedziami ;-; Rozdział jest świetny! Brooklyn i Shane, może Brook przeżyje! Ale, że Annie nic nie wychodzi?xD Ja oczywiście od razu sprawdziłem zakładkę Bohaterowie ;'3 I nie mogę się doczekać tego Paula(?) w każdym razie tego co trenował Angelinę. Ciekawe, jak Lou na niego zareaguje! :D
    Pozdrawiam,
    weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak też myślałam, że w tym rozdziale zaczną się treningi. Nie spodziewałam się, że Louise pójdzie tak dobrze, chyba rzeczywiście ma jakiś talent. Jestem ciekawa czy z tym wiąże się coś jeszcze innego np. skąd ona ten talent ma i co on oznacza itd. Wow, nawet prezydent jej pogratulował. Muszę przyznać, że polubiłam Evana, jest bardzo sympatyczny. I cieszę się, że Annie dostała w kośc od Michaela, dobrze tak jej :D No i Brook zakochała się, o proszę.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny i zapału do pisania :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jest świetny ! :D Tyle się zdzieje... Nie mogę się doczekać już tego tygodnia przetrwania, więc pisz szybko :) Nie martw się, ja też nie mogę się pochwalić dużą ilością komentarzy >.< Pozdrawiam ! Ogromu weny :))

    OdpowiedzUsuń
  5. Super :) Bardzo mi się podoba, ale ten Shane... jest dziki xD Idę spać ;-;
    Weny!
    Pozdrawiam,
    Ja <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Muszę ci powiedzieć, że pomysł na opowiadanie to masz naprawdę super. Dawno nie widziałam, czegoś tak oryginalnego w blogosferze :)Robisz niestety sporo błędów, ale totalnie zagłusza je fabuła. Czekam na next!
    Zapraszam również do siebie: http://wirus-rzeczywistosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju bardzo dziekuje. :))
      Domyslam sie, ze sa bledy. Niby je sprawdzam, a zawsze sie znajda jakies skubane. >.>
      Jeszcze raz dzieki za komentarz. Naprawde milo mi sie zrobilo, jak go przeczytalam. ^^

      Usuń
  7. Yes nareszcie znalazłam czas żeby nadrobić *.* (tylko czemu o 03:30? ;-;) no tak czy inaczej świetne. A Evan jest fajny. I mało Martina :c ale Evan lepszy (sorki trochę mi odwala). Co ja tam miałam napisać... a, no właśnie: Brooklyn i Shane? o.o ale Shane to w sumie też fajne imię. No nie ważne. Lecę czytać dalej ^^

    OdpowiedzUsuń