Jesteśmy już w Ośrodku Walecznych. Prezydent Bonum
prowadzi nas długimi, białymi korytarzami do naszych pokoi. Każdy ma własną
sypialnię. Wchodzę do swojego pomieszczenia. Jest cały niebieski – mój ulubiony
kolor. Uśmiecham się na jego widok. Łóżko jest ogromne. Spokojnie pomieściłoby
jeszcze z dwie dodatkowe osoby. Po prawej stronie od niego znajdują się ogromne
okna i parapet na którym można usiąść. Po lewej zaś znajduje się wielka szafa.
Zaglądam do niej. Znajduje się w niej wiele ubrań. Obok niej widzę również
drzwi do łazienki. Pomieszczenie jest większe niż potrzeba. Ma wannę oraz
prysznic. Do wyboru do koloru. Lustro jest ogromne, a na pułkach widzę mnóstwo
szamponów, kosmetyków. Warunki są tutaj dużo lepsze niż w moim domu. Sprawdzam
jaka jest woda. Kiedy przykładam do niej rękę szybko ją zabieram. Jest
strasznie gorąca. U mnie ciepła woda to było jak święto. Zazwyczaj kąpałam się
w zimnej.
Wchodzę pod prysznic. Próbuję się odprężyć i nawet mi to
wychodzi. Kiedy kończę przyjemnym prysznic udaję się do pokoju i przeglądam
szafę. Ubieram szorty oraz czarny T-Shirt, bordową bluzę, a na nogi zakładam
adidasy.
Słyszę pukanie do drzwi. Jest to prezydent. Prosi mnie,
abym przyszła na pierwsze spotkanie dla kandydatów. Potakuję głową i chwilę
później znajduję się wśród swoich przyjaciół i pozostałych wylosowanych. Bonum
najwidoczniej na kogoś jeszcze czeka. W pewnym momencie w pomieszczeniu pojawia
się wysoki chłopak o czarnych włosach. Wygląda na groźnego i może taki jest.
Przyglądam mu się, a kiedy on na mnie zerka uciekam wzrokiem. Słyszę chichot, a
po chwili głos prezydenta:
- Przez miesiąc
będziecie szykować się w tym ośrodku pod opieką Shane’a – wskazuje na chłopaka.
– Jest jednym z lepszych naszych członków. Niestety nie mogłem wam zapewnić
najlepszego, ponieważ stwierdził, że to dziecinada – przewraca oczami. Ciekawa
jestem o kogo mu chodziło. – Shane jest zaraz po nim, więc powinniście być z niego
zadowoleni. Na pewno dobrze was przygotuje. Mam nadzieję, że będzie wam się
doskonale współpracowało – uśmiecha się, a po chwili opuszcza pomieszczenie.
Shane krąży po pokoju i zatrzymuje się nad Zoey, która
wzdryga się kiedy chłopak dotyka jej ramion.
- Przez miesiąc
będziemy intensywnie pracować, abyście przeżyli na symulacji. Uwierzcie nie
jest to takie proste jak wam się wydaje – puszcza ramiona dziewczyny, która
teraz na twarzy ma wymalowany strach. – Ale też nie jest takie trudne – śmieje
się chodząc wokół nas. – Musicie być tylko pewni swoich umiejętności. No chyba…
że ich nie posiadacie to będzie trudniejsze – przymruża oczy patrząc na Ryana.
– Macie jakieś pytania?
Chłopak w okularach podnosi rękę.
- Kiedy odbędą się
pierwsze ćwiczenia? – pyta niepewnie.
- Jutro o szóstej –
uśmiecha się chytrze.
- Co? Czemu tak
wcześnie? – jęczy Annie.
- Księżniczka się nie
wyśpi? – kpi Shane. Dokładnie to samo pomyślałam. Może chłopak nie jest taki
zły na jakiego go oceniam. Dziewczyna krzyżuje ręce na piersi. – Jeszcze jakieś
pytania? A może macie jakieś sugestie jak panienka? Śmiało mówcie co myślicie –
mówi z nutką złości. – Nie? Doskonale! Widzimy się jutro rano w sali ćwiczeń,
która znajduje się za tymi drzwiami – wskazuje na ogromne przejście. – A szatnie
macie tutaj.
Kiwamy głowami i po chwili opuszczamy swoje miejsca. Idę
obok Brooklyn, która zaczyna komentować zachowanie chłopaka. Nie podoba się
jej. Boi się go. Ja stwierdzam, że jest ciekawą postacią, a prezydent Bonum
może mieć rację, że przygotuje nas bardzo dobrze do Tygodnia Przetrwania.
Rozglądam się po osobach. Szukam Martina. Kiedy go
znajduję podchodzę do niego z przyjaciółką i pytam jak się czuje. Obok niego
kroczy Evan. Wygląda dużo lepiej niż mój przyjaciel. Chyba się z tym pogodził
jak ja.
- D-dobrze – jąka się.
- Nie martw się. Dasz
radę – próbuję go pocieszyć, ale jak zwykle mi to nie wychodzi. Mam w sobie za
mało empatii, abym potrafiła jakkolwiek poprawić komuś humor i dodać otuchy.
Tego w sobie nie lubię.
- Myślisz, że Shane
dobrze nas przygotuje? – próbuję go jakoś zagadać.
- Chyba tak, ale wydaje
się być agresywny – zauważa.
- Agresywny? Czemu? Bo
syknął na Annie? Zasłużyła na to. Chociaż tutaj nie będzie miała specjalnego
traktowania! – śmieję się, ale nikt do mnie nie dołącza. Zauważam tylko jak
Evan delikatnie unosi kąciki swoich ust.
- Lou. Ja się go boję –
mówi Brook.
- To co ma wam
powiedzieć? „Kochani wszyscy przeżyjecie, spokojnie. Nie ma się o co martwić.
Jesteście świetni bez szykowania się. Może najlepiej odwołajmy Tydzień
Przetrwania i pasujmy was od razu na członków naszej armii!” – naśladuję głos
chłopaka, na co moi towarzysze cicho chichoczą.
- Może masz rację –
odzywa się Evan, a ja się do niego uśmiecham.
Idziemy wszyscy razem na stołówkę, której szukamy dość
długo. Na szczęście członkowie tej armii są bardzo uprzejmi i pomagają nam do
niej dotrzeć. Siadamy przy jednym z podłużnych stołów.
- Nowi? – pyta pewna dziewczyna.
- T-tak – odpowiada
Brooklyn.
- Spokojnie! Dacie
radę! – zapewnia nas. – Kiedy zostałam wylosowana bałam się podobnie jak wy.
Nasz opiekun był potwornie wymagający, ale wiem, że gdyby taki nie był nie
dalibyśmy rady na symulacji. Po prostu wykonujcie jak najlepiej potraficie to
co wam każe, a wszystko będzie dobrze – uśmiecha się przyjacielsko. – Jestem
Angeline. Zostałam pasowana na członka dwa lata temu.
- Louise – podaję jej
swoją rękę.
Każdy się jej przedstawia i po chwili rozmawiamy o jej
symulacji oraz jej ćwiczeniach. Z tego co mówi zachowywała się podobnie do
Brook. Przerażona, nie lubiła swojego opiekuna. Dopiero na Tygodniu Przetrwania
była mu wdzięczna, że był taki, a nie inny. Nimi zajmował się Zack Seul. Mówi,
że był bardzo wredny. Opowiada też różne rzeczy o nim, np. takie, że bawi się
dziewczynami. Sama prawie wpadła w jego sidła. Mam nadzieję, że nigdy go nie
poznam.
Po zjedzeniu posiłku każdy z nas udaje się do swojego
pokoju. Padam na łóżko i próbuję zasnąć, ale wtedy słyszę pukanie do drzwi. Z
niechęcią mówię „Proszę”, a w pokoju pojawia się Evan. Unoszę brwi z
zaskoczenia. Po co do mnie przyszedł?
- Cześć Lou – uśmiecha
się czarująco. – Masz ochotę może pogadać?
- Mam ochotę spać –
jęczę, a chłopak się śmieje i siada na moim łóżku.
- Jesteś chyba jedyną
dziewczyną, która nie boi się tutaj być – zauważa.
- Gdybyś mieszkał w moim
domu, przeżyłbyś to co ja też byś się nie
bał.
- Ale ja się nie boję –
śmieje się pokazując przy tym rząd białych zębów.
- To chyba dobrze, nie?
Zaczynamy opowiadać sobie o naszych rodzinach. Okazuje
się, że chłopak jest bardzo sympatyczny. Nie dziwię się, że Martin się z nim
koleguje. Mieszka z rodzicami, którzy są wiecznie zapracowani. Rzadko kiedy
poświęcają mu swoją uwagę, ponieważ są pochłonięci swoją pracą. Ale jak już
znajdą dla niego czas mówi, że jest świetnie. Zazdroszczę mu. Też bym chciała, aby
moja mama ze mną rozmawiała, poświęcała mi choć troszkę uwagi, starała się pomóc,
zrozumieć mnie, ale po co? Lepiej się nad sobą użalać, pić, płakać i co tam
jeszcze robi. Chłopak mnie pociesza, ale jego słowa nie działają na to jak
każdej innej osoby, która próbowała poprawić mi humor, kiedy o niej
wspominałam.
Za oknem robi się już ciemno, więc chłopak postanawia
wrócić do swojego pokoju. Dziękuje mi za rozmowę i znika za drzwiami. Nie wiem
co miała na celu ta sytuacja, ale miło było z nim pogadać. Uśmiecham się sama
do siebie i przebieram się w krótkie, czarne spodenki i długą, białą bluzkę.
Chwilę później chowam się pod kołdrę i zasypiam.
***
Stoimy w jednym rzędzie ubrani w takie same rzeczy –
czarne spodnie i ciemnozielone koszulki. Niektórym trzęsą się ręce i widać na
twarzach przerażenie. Tym razem tego strachu nie widzę u Martina. Może Evan
dodał mu jakoś otuchy. Łapię Brook za rękę i mocno ją ściskam. Wtedy Shane
rozdziela je swoją i szepcze mi do ucha:
- Boisz się? –
chichocze, a na mojej twarzy pojawia się złość. Jak on mógł tak pomyśleć?
Chwilę później chłopak prowadzi nas do strzelnicy. Daje
nam broń w ręce i mówi, aby każdy z nas spróbował strzelić w sam środek tarczy.
Jest ich dziesięć, więc starczy dla każdego. Biorę ciężką broń w rękę i
ustawiam się odpowiednio tak jak robił to przed chwilą Shane. Za pierwszym
razem trafiam w kant tarczy na co czarnowłosy wybucha śmiechem, ale za drugim
razem trafiam w środek i chłopak daje mi powolne oklaski. Spoglądam na niego
wrogo, a ten przygryza dolną wargę. Zerkam na Brook. Lustruje chłopaka od góry
do dołu, a na jej twarzy pojawia się delikatny uśmiech. Bała się go, a teraz
tak na niego patrzy? Chłopak podchodzi do dziewczyny i pomaga jej ułożyć broń w
odpowiedni sposób. Dziewczyna się czerwieni, kiedy zbliża swoje usta do jej
ucha. Bałam się, że przez niego nie trafi, ponieważ nie może się skupić, ale
jej strzał wychodzi równie celnie jak mój. Uśmiecham się sama do siebie i po
chwili znowu biorę się za ćwiczenie. Niektórym nie wychodzi to tak dobrze jak
mnie i mojej przyjaciółce. Annie nie może w ogóle trafić na tarczę. Podobnie
chłopak w okularach oraz Ryan. Zoey wychodzi to całkiem nieźle. Martin i Evan
trafiają niedaleko środka tarczy. Pozostali podobnie. Nawet Emma, po której się
tego nie spodziewałam. Teraz tak sobie myślę. Przydałoby się poznać każdego z
wylosowanych. Mogą być to naprawdę mili ludzie. Możemy nawet razem sobie
pomagać, aby przeżyć symulację.
Po dwóch godzinach ćwiczeń przy broni, Shane daje nam
krótką przerwę. Podchodzę do Brook i wypytuję ją o chłopaka. Tak jak myślałam.
Dziewczynie się on spodobał. Uważa, że jest przystojny i taki tajemniczy.
Cieszę się, że wreszcie sobie kogoś znalazła. Chłopak chyba też jest nią
zainteresowany, więc pozostaje tylko życzyć im szczęścia.
Informuję brunetkę o tym co postanowiłam. Ta się ze mną
zgadza i obie podchodzimy do Zoey, która rozmawia z chłopakiem w okularach,
którego imienia niestety nie pamiętam.
- Cześć. Jestem Louise,
a to jest Brooklyn. Całkiem nieźle wam szło – uśmiecham się.
- Dzięki – dziewczyna
lekko unosi kąciki swoich ust. – Jestem Zoey, a to jest John – wskazuje na
chłopaka.
- Miło mi was poznać –
oznajmia Brook.
Rozmawiamy ze sobą do momentu aż Shane woła nas, abyśmy
poszli z nim do kolejnego pomieszczenia. Jest to ring. Mamy walczyć między
sobą. Chłopak na dziewczynę. Brook robi wielkie oczy. Podobnie zachowuje się
Emma i Zoey. Annie chyba jest już zdenerwowana tym wszystkim i nie obchodzi jej
to, że ma walczyć z kimś silniejszym od niej, kto rozwali jej tą piękną buźkę.
Nie sądzę, aby to było rozsądne. Każdy z chłopaków – oprócz Ryana i Johna –
jest bardzo umięśniony i na pewno zrobi krzywdę, którejś z nas.
- Chłopcy nie bądźcie
za ostrzy dla swoich przeciwniczek. Chyba nie chcecie rozwalić im tych
ślicznych twarzyczek – gładzi swoją dłonią mój policzek, a ja patrzę na niego
groźnie.
Słyszę jak Michael się śmieje. Mam nadzieję, że go
dostanie Annie. Szczerze to nie chcę się bić z którymkolwiek z wylosowanych
chłopaków. Nie umiem kogoś uderzyć, kiedy ta osoba niczego mi nie zrobiła.
Myślę, że to będzie dla mnie wyzwanie.
- Teraz dobiorę was w
pary – uśmiecha się łobuzersko. – Zoey ty będziesz z… - wędruje palcem po
chłopak i zatrzymuje się na Ryanie.
Brook trafia się John – myślę, że chłopak robi to
specjalnie. Ja dostaję Evana – czemu? Annie będzie walczyć z Michaelem.
Przyznam na mojej twarzy pokazuje się chytry uśmieszek, a Martin będzie się bić
z Emmą. Każdy z nas kieruje się na ring i szykuje do treningu.
- Spokojnie nie zrobię
ci krzywdy – śmieje się brunet, a ja unoszę brew.
- Jesteś taki pewny
siebie?
- To nie chcesz taryfy
ulgowej? – poważnieje.
- Pokaż na co cie stać
– rzucam mu wyzwanie, a po chwili jako pierwsi zaczynamy ze sobą walczyć.
Na początku krążymy po ringu. Chłopak patrzy na mnie z
zaskoczeniem. W pewnym momencie moja ręka kieruje się w stronę jego brzucha.
Brunet się nie spodziewał, że zacznę. Podskakuję jak bokserzy i próbuję drugi
raz go uderzyć, ale teraz on łapie mnie za rękę i mi ją wykręca. Jęczę z bólu,
ale przy okazji sprzedaję mu kopniaka w nogę i wtedy mnie puszcza. Evan trzyma
się za nogę i mogę swobodnie go zaatakować. Kopię go w brzuch. Chłopak pada na
ziemię. Myślę, aby jeszcze raz go uderzyć, ale przypominam sobie kim jest osoba
z którą walczę. Jeszcze wczoraj rozmawiałam z nim jak z przyjacielem. Co we
mnie wstąpiło? Opanowuję się i kucam do bruneta.
- Przepraszam Evan. Nie
wiem czemu tak zrobiłam. Nic ci nie jest? – pytam z troską i łapię go za ramię.
- Wszystko w porządku –
uśmiecha się. - Źle cię oceniałem –
śmieje się, a ja do niego dołączam.
- To, że jestem
dziewczyną jeszcze o niczym nie świadczy.
- Właśnie widzę.
Czuję jak ktoś łapie mnie za rękę. Moja twarz napotyka
Shane’a , który wyprowadza mnie z ringu i gratuluje dobrej walki. Pyta się mnie
czy gdzieś ćwiczyłam.
- Nie.
Robi wielkie oczy.
- Czyli chcesz mi
powiedzieć, że walczysz tak dobrze bez żadnego wcześniej przygotowania?
- Chyba tak… -
odpowiadam niepewnie.
- Może wdawałaś się w
jakieś bójki w szkole? Nie wierzę, żebyś od tak potrafiła nieźle dokopać
takiemu chłopakowi jak Evan.
Tak biłam się niejednokrotnie z Annie. Ale ona nie była
kimś specjalnie silnym, więc na pewno nie dzięki niej mi tak dobrze idzie.
Czasem też musiałam się bronić w domu przed mamą, kiedy była pijana. Była w
stanie mnie skrzywdzić. Ale też nie uważam, żebym miała na to jakikolwiek
wpływ.
- Naprawdę nie wiem jak
ja to zrobiłam. Nigdy się nie biłam na poważnie. Parę potyczek z Annie, ale sam
wiesz jaka ona jest…
Chłopak podejrzanie na mnie patrzy i wraca do reszty
wylosowanych. Ja i Evan mamy przerwę i teraz możemy przyglądać się pozostałym.
Zoey na mnie zerka z przerażeniem. Mam nadzieję, że nie boi się mnie jakoś
specjalnie. Ja sama byłam zaskoczona tym co zrobiłam, jak gładko mi to poszło.
Evan mnie zagaduje, ale nie chcę teraz rozmawiać. W pewnym momencie podnoszę na
niego głos i znowu wszyscy się na mnie patrzą jak na morderczynię. Jedynie
Brook i Martin nie zwracają na mnie szczególnej uwagi. Znają mnie i wiedzą, że
nie jestem zła. Brunet się zamyka i tak samo jak ja przygląda się innym walkom.
Oczywiście nie są tak spektakularne jak nasza, ale zaciekawia mnie potyczka
między Michaelem a Annie. Chłopak jej nie oszczędza. Uderza ją w brzuch, potem
ją kopie, a następnie dostaje w twarz. Dziewczyna płacze, a chłopak
najwidoczniej jest w swoim żywiole. Ale i tak teraz wszyscy najbardziej boją
się mnie. Czuję się z tym trochę źle.
Kiedy kończą się ćwiczenia na dzień dzisiejszy szybko idę
w stronę swojego pokoju, ale niestety zatrzymuje mnie prezydent i zaprasza do
swojego gabinetu. Kieruję się za mężczyzną w ciszy.
Wchodzę do wielkiego, bordowego pomieszczenia. Na
ścianach znajdują różne obrazy. Jest tutaj duża kanapa, a na środku znajduje
się biurko z tabliczką „Adam Bonum”. Po jednej stronie znajduje się ogromny,
ciemnobrązowy fotel, a po drugiej są dwa krzesła dla osób, które do niego
przyszły. Wskazuje ręką na jedno z nich i podchodzi do szafki z której wyjmuje
kieliszki i alkohol. Napełnia obydwa naczynia i podaje mi jeden z nich.
- Louise – zaczyna. –
Shane mówi mi, że jesteś bardzo uzdolniona. Jak na razie każde ćwiczenie wyszło
tobie… jak on to powiedział… doskonale… - upija łyk z kieliszka.
- Po raz pierwszy
trzymałam broń w ręku – nie wiem co powiedzieć.
- Czyli to wrodzony
talent? – nie uważam tego za talent.
- Raczej nie…
Śmieje się.
- No nic. Louise
gratuluję ci pierwszego dnia ćwiczeń. Następne będą wyglądać podobnie, może
nawet będą trudniejsze, a Shane będzie bardziej wymagający, ale obydwoje
uważamy, że ty dasz sobie z tym spokojnie radę.
- Nie uważam się za aż
tak dobrą osobę jak wy.
- Myślę, że będziesz
jedną z lepszych członków w naszej armii – lekko unosi kąciki swoich ust. – Jak
chcesz możesz już iść do swojego pokoju. Jeszcze raz gratuluję.
- Dziękuję. Obiecuję,
że pana nie zawiodę – to jedyne co wpadło mi do głowy.
Wychodzę z gabinetu i powoli udaję się do swojego pokoju.
Kiedy się w nim znajduję siadam na parapecie i przyglądam się widokom
znajdującym się za oknem.
Naprawdę jestem tak dobra?
---
Pojawiła się
aktualizacja zakładki „bohaterowie”. Macie tam opis i wygląd Shane’a oraz
Angeline. ;)
Założyłam też nowego
bloga. Pomysł mi wpadł wczoraj w nocy (wena nie znalazła sobie lepszego czasu).
Nie wiem czy to będzie ciekawe, ale zapraszam:
Im nowszy rozdział tym
mniej komentarzy… Robię coś źle? Proszę jak przeczytacie to skomentujcie. Nawet
jednym zdaniem. Cokolwiek.
CZYTASZ = SKOMENTUJ
Pozdrawiam. xx
Wszystko jest świetnie *_* to po prostu niektórzy czytelnicy wyjeżdżają na urlopy/wakacje :D ja jestem teraz na obozie no ale skomentuje :3 ''Księżniczka się nie wyśpi?'' to samo mówiłem wczoraj przyjaciółce XD ale przypadek :3, rozdział ogólnie świetny, opłacało się czekać :D I tu nagle taki talent ma nasza L :O czekkam na nowy ! szybko pisz !
OdpowiedzUsuńBajo:D
Włączam i widzę - 5 minut wcześniej. No i od razu idę czytać, ale wgl. myślami czasami byłem gdzie indziej. Ale ogarnięte już wszystko jest! Ja zawsze mam tak, że kiedy zakładam bloga to Prolog/Pierwszy rozdział ma sporo komentarzy, a dalsze to maksymalnie dziesięć/dwanaście z odpowiedziami ;-; Rozdział jest świetny! Brooklyn i Shane, może Brook przeżyje! Ale, że Annie nic nie wychodzi?xD Ja oczywiście od razu sprawdziłem zakładkę Bohaterowie ;'3 I nie mogę się doczekać tego Paula(?) w każdym razie tego co trenował Angelinę. Ciekawe, jak Lou na niego zareaguje! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
weny!
Tak też myślałam, że w tym rozdziale zaczną się treningi. Nie spodziewałam się, że Louise pójdzie tak dobrze, chyba rzeczywiście ma jakiś talent. Jestem ciekawa czy z tym wiąże się coś jeszcze innego np. skąd ona ten talent ma i co on oznacza itd. Wow, nawet prezydent jej pogratulował. Muszę przyznać, że polubiłam Evana, jest bardzo sympatyczny. I cieszę się, że Annie dostała w kośc od Michaela, dobrze tak jej :D No i Brook zakochała się, o proszę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i życzę weny i zapału do pisania :*
Rozdział jest świetny ! :D Tyle się zdzieje... Nie mogę się doczekać już tego tygodnia przetrwania, więc pisz szybko :) Nie martw się, ja też nie mogę się pochwalić dużą ilością komentarzy >.< Pozdrawiam ! Ogromu weny :))
OdpowiedzUsuńSuper :) Bardzo mi się podoba, ale ten Shane... jest dziki xD Idę spać ;-;
OdpowiedzUsuńWeny!
Pozdrawiam,
Ja <3
Muszę ci powiedzieć, że pomysł na opowiadanie to masz naprawdę super. Dawno nie widziałam, czegoś tak oryginalnego w blogosferze :)Robisz niestety sporo błędów, ale totalnie zagłusza je fabuła. Czekam na next!
OdpowiedzUsuńZapraszam również do siebie: http://wirus-rzeczywistosci.blogspot.com/
Jeju bardzo dziekuje. :))
UsuńDomyslam sie, ze sa bledy. Niby je sprawdzam, a zawsze sie znajda jakies skubane. >.>
Jeszcze raz dzieki za komentarz. Naprawde milo mi sie zrobilo, jak go przeczytalam. ^^
Yes nareszcie znalazłam czas żeby nadrobić *.* (tylko czemu o 03:30? ;-;) no tak czy inaczej świetne. A Evan jest fajny. I mało Martina :c ale Evan lepszy (sorki trochę mi odwala). Co ja tam miałam napisać... a, no właśnie: Brooklyn i Shane? o.o ale Shane to w sumie też fajne imię. No nie ważne. Lecę czytać dalej ^^
OdpowiedzUsuń