piątek, 17 października 2014

Rozdział 13

   Otwieram swoje oczy i ujawnia mi się mój pokój. Przez okno wdzierają się promienie słońca, a ja czuję się fatalnie. Przez całą noc myślałam tylko o Martinie i Zacku, i ledwo zmrużyłam oko. Jestem zmęczona i nie mam sił na dzisiejszy trening. 
   Zerkam na zegarek i zauważam, że jest dopiero ósma. Postanawiam opuścić dzisiejszy trening. Zresztą i tak za wiele bym na nim nie zrobiła. Teraz nie jestem zdolna do jakiegoś większego wysiłku. Układam się do snu i po chwili udaje mi się zasnąć.
***
    Budzi mnie walenie w drzwi. Wydaję z siebie jęk, ocierając oczy. Spoglądam na godzinę i zauważam, że jest już po trzynastej. Niechętnie podnoszę się z łóżka i wtedy do moich uszu dobiega zaniepokojony głos Martina:
- Lou, proszę otwórz.
   Podchodzę do drewnianej powłoki i czując, że coś na nią napiera nie otwieram jej do końca. Blondyn podnosi się z ulgą wymalowaną na twarzy, a po chwili się do mnie przytula.
- Myślałem, że coś ci się stało.
- Czemu miałoby tak być? - Pytam zdziwiona.
- Nie przyszłaś na trening - odsuwa się ode mnie. - I dobijam się do ciebie już z dziesięć minut. Wystraszyłaś mnie - przeciera twarz dłońmi.
- Przepraszam. Po prostu byłam zmęczona - zapraszam chłopaka gestem, aby wszedł do mojego pokoju.
    Siadamy na łóżku i Martin zaczyna mi opowiadać o reakcji Zacka na moją nieobecność.
- Chciał po ciebie przyjść. Zapytał się mnie i Brooklyn, gdzie jest twój pokój, ale mu nie powiedzieliśmy. Wiemy, że nie chcesz, aby przychodził do ciebie kiedy zechce, a informację o tym, gdzie mieszkasz z pewnością wykorzystałby nie tylko dziś.
- Dzięki - wzdycham, słabo się uśmiechając.
- Dobrze się czujesz? 
- Nie. Myślę o zbyt wielu rzeczach - kręcę głową. - A ty uciekłeś z zajęć? - Spoglądam niepewnie na blondyna.
- Nie - kręci przecząco głową. - Angeline dała mi chwilę przerwy, która niedługo się kończy.
- Lepiej wracaj. Nie chcę, abyś miał przeze mnie kłopoty.
- Myślę, że tutaj jestem bardziej potrzebny.
- Timido, dam sobie sama radę - mówię marudnym tonem, przewracając oczami. - Jestem już duża.
- Nie zgrywaj takiej silnej...
- Martin, proszę - wzdycham.
- Już, już - śmieje się, unosząc ręce. - Trzymaj się - przytula się do mnie, długo nie puszczając. 
   Siedzimy tak chwilę w ciszy. Bardzo miłej. Dawno z nim nie spędzałam czasu sam na sam. Tęsknię za tym.
- To ja już idę - odsuwa się ode mnie niechętnie i podnosi z łóżka.
- Pa - mówię cicho i po paru sekundach zostaję sama.
   Przez ten czas postanawiam wziąć prysznic, więc kieruję się do łazienki z wybranymi ubraniami, które na siebie nałożę i po chwili czuję na sobie ciepłą, relaksującą wodę. Dzięki temu jest mi lepiej, odprężam się.
***
   Po kąpieli postanawiam przejść się po budynku. Może spotkam kogoś znajomego i z nim porozmawiam. Chciałabym się zobaczyć z Brooklyn, Emmą albo Angeline. 
   Nakładam na stopy buty i wychodzę ze swojego pokoju, zamykając drzwi. 
   Na korytarzu jest pusto. Nie ma tu ani jednej duszy i panuje cisza. Mrugam kilkakrotnie oczami, ale wzruszam ramionami i podchodzę do drzwi prowadzących do pokoju Brooklyn. Pukam. Zero odpowiedzi. Ponawiam czynność i nadal otrzymuję takie same rezultaty, więc pociągam za klamkę. Okazuje się, że jej nie ma. 
    Podchodzę do drzwi do pokoju Emmy, ale sytuacja się powtarza. To samo jest u Martina. 
   Wzdycham i wchodzę po schodach, nucąc różne piosenki. Macham rękoma i skaczę po stopniach. Gdyby ktoś tutaj przechodził z pewnością stwierdziłby, że jestem nienormalna, ale tutaj nikogo nie ma, co mnie trochę niepokoi.
   Nuda zaciąga mnie na najwyższe piętro i zastanawiam się czy wejść na dach. Stwierdzam, że i tak nie mam nic ciekawszego do roboty, więc mogę po raz kolejny podziwiać Nowy Jork. Szybko wchodzę po schodach na górę i otwieram drzwi na zewnątrz.
   Kiedy czuję na sobie chłodny wiatr, słyszę czyjś płacz. Marszczę czoło na ten dźwięk. Nie spodziewałam się tutaj nikogo. Rozglądam się dookoła, jednak nie widzę żadnej osoby w pobliżu. Idę dalej i nagle zauważam brunetkę siedzącą przy krawężniku. Chyba mnie usłyszała, bo przestaje płakać i unosi głowę, aby na mnie spojrzeć. Przez chwilę obydwie patrzymy na siebie i przyglądamy się sobie. Rozpoznaję tą dziewczynę. To mentorka Michaela. Mimo tego, że płakała i ma czerwone oczy nadal wygląda pięknie. 
   Postanawiam przerwać ciszę:
- Hej - uśmiecham się słabo. - Co się stało? 
- Dlaczego ludzie są tacy okrutni? - Odpowiada mi pytaniem na pytanie.
- Taki niestety jest świat - wzdycham. - Kto doprowadził cię do łez? Co się stało? - Próbuję wyciągnąć od niej informacje.
- Wszyscy myślą, że jestem puszczalska. Nawet jeśli stoję przy jakimś chłopaku - pociąga nosem. - A prawda jest taka, że mój ostatni związek był dwa lata temu i od tamtego czasu nie miałam bliższych spotkań z chłopakami. Rozumiesz? On rozwalił mi życie. Przez niego wszyscy uważają mnie za dziwkę - po jej twarzy zaczynają spływać kolejne łzy, a ja siadam obok niej i przytulam ją do siebie.
- Ej, ej - pocieram jej plecy. - Ja tak nie myślę.
- Najwidoczniej jeszcze nikt ci nic o mnie nie mówił.
- Nawet jeśli to ja nie słucham się innych. Mam własne zdanie. Muszę poznać osobę, aby ją ocenić. Plotki mnie jedynie uprzedzają. Czasem się sprawdzają, a czasem to jednak tylko plotki - kręcę głową, słabo się uśmiechając. - I stwierdzam, że w twoim wypadku to tylko kłamstwa.
- Dzięki - dziewczyna promienieje na moje słowa i ociera łzy.
- Nie ma za co - uśmiecham się przyjacielsko. - Tak po za tym jestem...
- Louise, wiem - przerywa mi. - Nie trudno zapomnieć o dziewczynie, która skopała tyłek Zackowi.
- Och - wzdycham, odwracając wzrok na wspomnienie Mulata. Kompletnie o nim zapomniałam.
- Za to ja jestem Lindsay - podaje mi swoją dłoń, którą ściskam.
- Miło mi cię poznać - mówię ciszej.
- Coś się stało? - Dziewczyna wyczuwa zmianę mojego nastroju.
- Nie, nie - kręcę przecząco głową i staram się udawać dziewczynę, która nie ma żadnych problemów. - Wszystko w porządku. Jestem po prostu troszkę zmęczona. Nie wyspałam się dzisiaj.
- Widziałam dzisiaj Zacka. Nie było cię na treningu. On i prezydent nie byli z tego zadowoleni...
- Domyślam się - śmieję się nerwowo. - Oberwie mi się?
- Zazwyczaj dają jakąś karę za nieobecność. Po prostu wydłużą ci następny trening - macha ręką, a informacja, którą mi przekazuje nie sprawia, że czuję się lepiej.
- Czy... czy kiedykolwiek ktoś zmieniał mentora? - Pytam.
- Nie. Zazwyczaj każdemu odpowiadała mu przeznaczona osoba - mówi jakby to było coś normalnego. - Twoim mentorem jest... Zack?
- Niestety - wzdycham.
- Rozumiem cię, ale wyglądasz na silną osobę. No i w końcu wczoraj go pobiłaś. Powinnaś dać sobie z nim radę.
- Czasem obawiam się, że jednak nie.
- Wiesz... Zawsze można spróbować.
- Chyba tak zrobię - mówię stanowczo. - Idziemy? - Pytam, kiedy wyczuwam, że na dworze robi się chłodniej.
- Pewnie - uśmiecha się i razem kierujemy się do wyjścia.
   Kiedy schodzimy ze schodów spotykamy pana Bonum. Ten nas zatrzymuje, a dokładniej mnie.
- Louise. Zapraszam do mojego gabinetu - mówi surowo.
- D-dobrze - po raz pierwszy chyba tracę całkowitą pewność siebie. Kompletnie nie rozumiem czemu. Po prostu dostanę karę za to, że opuściłam zajęcia. Nic wielkiego.
    Żegnam się z Lindsay i idę za prezydentem do jego gabinetu.
    Kiedy do niego wchodzę zauważam bordowe ściany oraz ciemnobrązowe biurko przy którym po jednej stronie znajdują się dwa drewniane krzesła, a po drugiej jedno, eleganckie. Na meblu również znajduje się tabliczka z napisem "Adam Bonum". Na ścianie zauważam srebrny zegar, a w pomieszczeniu jest wiele półek z książkami. Miejsce wygląda jak zwyczajny gabinet, czyli tak jak powinno.
    Mężczyzna gestem prosi, abym zajęła miejsce. Prezydent podchodzi do komody z której wyjmuje dwie szklanki i nalewa do nich wina. Jedną z nich stawia przede mną, a sam ze swojej upija łyk, zajmując miejsce.
- Louise. Dzisiaj nie było cię na zajęciach.
- Wiem. Byłam zmęczona - tłumaczę się szybko, na co pan Bonum chichocze.
- Rozumiem Louise - uśmiecha się. - Ale powinnaś kogoś o tym poinformować. Nawet przyjść na zajęcia i wyjaśnić wszystko swojemu mentorowi...
- Właśnie proszę pana. Mam pytanie - przerywam mu.
- Tak, panienko? - Patrzy na mnie z zaciekawieniem.
- Czy jest możliwość zmiany mentora? - Przymykam oczy i ściskam pięści z nadzieją, że odpowiedź będzie brzmieć "tak".
- Czemu chcesz zmienić swojego opiekuna? - Wydaje się być zdziwionym. - Myślę, ze trafił ci się najlepszy. Zack jest bardzo dobrym żołnierzem w naszej armii. Ba! Najlepszym - śmieje się, kręcąc głową.
- Może... ale... - kręcę głową. On chyba ma bardzo dobre o nim zdanie. Nie wie jaki on jest i na pewno nie uwierzy mi w to wszystko. - Zack jest... Emm... Bardzo bezpośredni i często mnie denerwuje swoim zachowaniem - wyrzucam z siebie.
- Faktycznie Zack jest ciekawą postacią. Zupełnie jak ty - uśmiecha się. - Czasem przesadza. Z tym też się zgodzę, ale uwierz, że jeszcze będziesz żałować tego, że chcesz zmienić mentora. On jest naprawdę bardzo dobry.
- Ja nie wiem - kręcę głową. - Może...
- Louise. Daj mu czas. Powiem mu, aby był dla ciebie milszy, ale wiem, że jesteś silna i nie pozwalasz innym na wszystko. 
- Mmm... Ma pan rację - kiwam głową, pocierając palcem po brodzie. To tylko Zack. Będę ignorować jego odzywki, gesty. Powinnam dać radę. W końcu to tylko trzy tygodnie. Później mogę udawać, że go nie znam. - Dziękuję - uśmiecham się i podnoszę ze swojego miejsca.
- Louise - zatrzymuje mnie mężczyzna. - Jutro będziesz miała dłuższy trening za karę i zaczynasz go o ósmej. Zack powiedział, że masz jutro na niego czekać przed wejściem do ośrodka. Prawdopodobnie będziecie biegać.
- Dobrze - kiwam wyrozumiale głową i opuszczam pomieszczenie.
    Kieruję się do swojego pokoju. Po drodze niestety nikogo nie spotykam. Kiedy jestem na miejscu rzucam się na łóżko i rozmyślam o tym jak może wyglądać jutrzejszy dzień. 
   Prezydent ma rację. Nie pozwalam innym na wszystko, a szczególnie Mulatowi. Wczoraj to udowodniłam. Kto wie. Może wziął sobie do serca wczorajsze wydarzenie? Może wyniósł z tego jakąś lekcję? Wszystko okaże się jutro.
---
1. Przepraszam Was za to, że rozdział pojawia się tak późno, ale tydzień temu nie miałam czasu.
2. Przepraszam również a to, że jest taki... nijaki. Nic w sobie nie ma, ale musi taki być.
3. Mogą być błędy, ponieważ jestem strasznie zmęczona, ale nie mogłam żyć ze świadomością, że tak długo się tu nie odzywałam i się uparłam, że coś napiszę.
4. Mam nadzieję, że mimo wszystko nie jest tak źle jak przypuszczam.
5. Zapraszam Was na moje nowe opowiadanie, które założyłam na wattpad. Nie każdego może zainteresować, ponieważ jest to romans, fanfiction o Niallu Horanie (członek One Direction). Jest to opowiadanie o popularnej dziewczynie i zwykłym chłopaku, który jest w niej zakochany i postanawia ją lepiej poznać poprzez SMS-y. Może kogoś zaciekawi. Nie wiem. Tutaj link:
6. Zapraszam Was również na bloga mojej przyjaciółki, która dopiero zaczyna. Moglibyście napisać jej jakiś komentarz co sądzicie itd. Na pewno będzie jej miło. :)) Tu link:
7. Śmiesznie tak w punktach piszę, ale mam taką ochotę i tyle. To ode mnie już wszystko na dziś. Naprawdę jestem zmęczona, a ten rozdział pisałam tak z trzy-cztery godziny...
Dobranoc. xx

5 komentarzy:

  1. Ciekawie, choć mało akcji. Ale pięknie napisane, więc nie narzekam! :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. mimo że bez akcji był ciekawy opis jej uczuć i te wyjaśnienia :) czekam na nn i weny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyznam szczerze, że nie przepadam za pisaniem w czasie teraźniejszym. Nie czuję tego... jednak czytając ten rozdział nawet nie zwróciłam na to uwagi. Przeczytałam go błyskawicznie. Czytało się bardzo przyjemnie. Ładnie opisujesz, a opisy są bardzo ważne, więc masz za to plusa. ;-)
    Nie czytałam tego ff od początku, ale zmieniłam zdanie i chyba zacznę jednak nadrabiać, bo widzę, że warto.
    Cóż, w rozdziale rzeczywiście nic szczególnego się nie działo. Ja osobiście lubię, kiedy jest dużo akcji, ale tutaj mi to nie przeszkadzało. Polubiłam główną bohaterkę. Jest dla mnie bardzo pozytywną postacią. Drugi plus masz za bohaterów. Świetnie dobrani! Uwielbiam Ashley Benson i ogólnie PLL, także... :)
    Do tego Nina Dobrev... ACH! Cudo. :) Dobra, nie będę się rozpisywać, bo mam jeszcze trochę opowiadań do przeczytania.
    Podoba mi się to, co przeczytałam, więc zostaję na dłużej i czekam na ciąg dalszy.
    W międzyczasie zapraszam do siebie; czwarty-stopien.blogspot.com :)
    Życzę weny i czasu! ŚCISKAM!

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział co prawda krótki, ale podobała mi się w nim postawa Louise. Postawiła się, ha! Brawa dla niej! Dobrze, że olała Zacka, niech sbie nie myśli, że jest najważniejszy na świecie!
    Też bym się bała prezydenta, więc nie dziwie się, że dziewczyna straciła pewność siebie przez sekundę. Ale sądziłam, że rozmowa będzie trudniejsza. Że ją okrzyczy i w ogóle. A tu jednak nie. miłe zaskoczenie :D
    No i jeszcze że Luose zdecydowała się zapytać, czy może zmienić mentora. Cieszę się, że tak postanowiła mimo że nie było większych szans. Dobrze, że się broni przed zakochaniem w tym dupku ;D
    Urocza scena Martina i Louise. Cieszę się, że dalej się przyjaźnią.
    I jeszcze miło, że wsparła Lindey. Współczuję tej dziewczynie.
    Pozdrawiam serdecznie! Dużo weny życzę! :**
    Wow, ile opowiadań piszesz, ja bym nie wyrobiła :D
    Zapraszam do siebie na nowy rozdział:
    http://the-shadow-of-gritmore.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń