środa, 31 grudnia 2014

Rozdział 20

   Dzisiejszego dnia mamy pilnować spokoju na bankiecie. Nie wiem z kim będę stać na obronie. Jedyne co wiem, że na pewno nie z Martiniem, ponieważ teraz nie będziemy ze sobą rozmawiać.
   Przez większość nocy nie mogłam zasnąć. Dużo myślałam o tym co powiedział mi mój były przyjaciel, z którym miałam wiele cudownych wspomnień. Boli mnie to, że poprzez swój kontakt z Zackiem tracę go z Martinem, ale tak jak Brook powiedziała Timido jest zazdrosny i pewnie nie dociera do niego, że Mulat mógł się zmienić na lepsze. Chociaż kto tam wie. Może Seul tylko udaje? Nie, nie. Wyrzucam tę myśl jak najszybciej ze swojej głowy. To niemożliwe. On się naprawdę zmienił. Jakby zależało mu na jednym nie starałby się o to tak długo, prawda?
   Podniosłam się leniwie z łóżka i załatwiłam poranne sprawy w toalecie. Następnie podeszłam do szafy i przeszukałam potrzebne rzeczy. Ubrałam na siebie czarne, obcisłe spodnie i duży, biały sweter. Był miły w dotyku. Przyjemnie się go nosi. Rozczesałam włosy i zrobiłam koka, a po chwili opuściłam pokój, kierując się na stołówkę, aby zjeść śniadanie. 
   W drodze na stołówkę na schodach widziałam Martina i Angelinę. Obydwoje zmierzyli mnie wzrokiem, nie odzywając się do mnie. Czy ona jest po jego stronie? Super. Straciłam dwójkę przyjaciół. Jestem po prostu szczęśliwa z tego powodu. Wyczujcie ten sarkazm.
   Weszłam na stołówkę i od razu znalazłam grupkę swoich znajomych, którzy nie obrazili się na mnie jak pan Timido. Znalazłam też Zacka, ale postanowiłam, że jednak usiądę ze swoimi przyjaciółmi. Zajęłam miejsce obok Emmy, witając się ze wszystkimi i zaczęłam szykować sobie śniadanie. 
    Oczywiście zostałam zapytana, dlaczego tak nagle zniknęłam wczoraj z imprezy. Opowiedziałam im o wczorajszym zdarzeniu, a wszyscy zrozumieli od razu czemu Timido tak dziwnie się zachowuje i nie dosiadł się do nas. Wszyscy mi współczuli i powiedzieli, że są po mojej stronie. No może oprócz Shane'a, ale Brook szepnęła mu coś do ucha, na co ten się uspokoił. Był chyba jedynym przy tym stole, który nie tolerował moich relacji z Mulatem. 
- Czyli chcesz nam powiedzieć, że nie masz też z kim pilnować dzisiaj spokoju na bankiecie? - Zapytała Emma.
- Dokładnie - westchnęłam. - Będę sama - wzruszyłam ramionami.
- Możesz do nas dołączyć tak jak Lindsay - zaproponował Bradley, a ja popatrzyłam na brunetkę.
- Wiemy, że trzeba było łączyć się w pary, ale Lindsay nie miała z kim być - wyjaśniła Emma. - Więc ją wzięliśmy. Możecie dobrać się w parę i pilnować razem z nami na dachu. 
- Byłoby wspaniale - uśmiechnęłam się na wieść, że spędzę czas z przyjaciółmi. Wiedziałam, że to nie jest po to, aby spotkać się towarzysko, ale zawsze lepiej pracuje się w gronie przyjaciół.
- No to problem z głowy! - Oświadczyła wesoło Brooklyn.
   Po śniadaniu kierowałam się do pokoju, a wtedy ktoś złapał mnie za ramię. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam Zacka, a na mojej twarzy pojawił się mały uśmiech. Od jakiegoś czasu, w dziwny sposób cieszy mnie jego towarzystwo. 
- Wszystko w porządku? - Zapytał z troską. On się mnie zapytał czy wszystko jest okay? Chryste Panie! Gdzie zniknął tamten Zack? Oczywiście ten mi nie przeszkadza. 
- Tak - przytaknęłam, słabo się uśmiechając, a Mulat odwzajemnił ten gest i przybliżył się do mnie, chwytając mnie za policzek. - Co ty ze mną robisz? - Szepnął i te słowa chyba kierował bardziej do siebie niż do mnie, jednak uderzyły one o moją głowę. Nic nie odpowiedział, bo nie wiedziałam jak na to zareagować. - Przepraszam - potrząsnął głową, przestając mi się przyglądać i niszczyć ten uroczy klimat jaki stworzył. Przez chwilę znowu miałam ochotę, aby jego wargi spotkały się z moimi. Może on to wie, może nie, ale sam też coś ze mną robi i zdecydowanie na początku mi się to nie podobało, a teraz nie wiem co o tym myśleć. - Z kim będziesz na bankiecie? - Zapytał, odsuwając się ode mnie, a ja poczułam chęć do tego, aby wrócił. Zabrakło mi jego ciepła, a w moje ciało uderzył chłód. Założę się, że moje oczy krzyczały "WRÓĆ!", ponieważ na jego twarzy pojawił się zadziorny uśmieszek. Przez to czerwień wkradła się na moje policzki. Jezusie, denerwuje mnie to jak moje ciało na niego reaguje. Nie chcę, aby o tym wiedział. Przynajmniej nie teraz, kiedy jeszcze nie jestem pewna tego wszystkiego.
- Z Lindsay - odpowiedziałam drżącym głosem po chwili. Sama siebie zaskoczyłam tym głosem. Zdradzałam się w ten sposób. - A ty? - Próbowałam odwrócić jego uwagę.
- Będę sam jak co roku. Jakbyś była sama to chętnie bym cię przygarnął oczywiście - szturchnął mnie, śmiejąc się razem ze mną.
- Przygarnął? - Nie powstrzymywałam uśmiechu. Tym bardziej na jego widok, kiedy był taki szczęśliwy.
- Chyba powinniśmy wrócić do swoich pokoi.. - powiedział po chwili, jednak na jego twarzy nadal gościł uśmiech. Chyba takiego Zacka lubię najbardziej. Kiedy się uśmiecha i wygląda o kilka lat młodziej. Jest wtedy bardziej idealny niż zwykle.
- Tak - przytaknęłam. - Cześć - powiedziałam cicho, powoli oddalając się od bruneta.
- Cześć - powiedział równie cicho jak ja i kierował się w swoją stronę.
   Weszłam do pokoju i pierwsze co zrobiłam to opadłam na łóżko, wzdychając. Co on ze mną wyczynia? Czułam się przy nim tak dziwnie, inaczej, ale dobrze. To jest pokręcone. Czemu Zack tak na mnie działa? Miałam się nie zakochiwać. No czemu akurat on się pojawił w moim życiu i nagle te wszystkie uczucia po wracają. Nawet z podwojoną siłą, co mnie tylko dołuje. Nie chcę poczuć po raz kolejny bólu, a moje zaufanie do mężczyzn zdecydowanie się zmniejszyło. Najpierw Luke, teraz Martin. Skąd mam wiedzieć, że Zack nie będzie następny? Bardzo chciałabym mu zaufać, ale chyba nie potrafię tak od razu.
   Kiedy zbliżała się pora na bankiet podeszłam do swojej szafy i ubrałam się w czarną koszulkę i nałożyłam na to czarną, skórzaną kurtkę. Reszta moje stroju była w porządku, więc po prostu skierowałam się do sali ćwiczeń, aby odebrać swoją broń, a tam spotkałam się też ze swoją ekipą i udaliśmy się na dach. Każdy krążył wokół niego, rozglądając się po okolicy. Widziałam tylko ludzi, zbierających się do środka, którzy byli ubrani elegancko i w jasne kolory. Oni się teraz będą dobrze bawić, aby będziemy pilnować, aby nic im się nie stało. Przyszły tutaj najważniejsze osoby w mieście, więc teraz tutaj znajduje się naprawdę wiele osób, które jak ktoś by się uparł mógłby zabić. 
   Po godzinie pilnowania usłyszeliśmy jakieś krzyki i strzały z dołu. Wszyscy odwróciliśmy się do siebie twarzami z szokiem. Co się działo? Przecież nikogo nie widzieliśmy.
- Louise, zostań tu - powiedziała Lindsay, kiedy kierowałam się do wyjścia.
- Czemu? Tam coś się dzieje! - Powiedziałam, nie rozumiejąc jej słów.
- Ale my musimy tutaj zostać. Tam już są potrzebni ludzie.
- Nie mam zamiaru stać tutaj tak bezczynnie - powiedziałam i zeszłam, kierując się na salę.
  Odnalazłam balkon z którego miałam widok na całą, jasną salą z żyrandolami przystrojonymi kryształami. Na dole widziałam członków naszej armii oraz ludzi ubranych na czarno, którzy nas zaatakowali. Biegali tutaj również spanikowani goście. Niektórzy też leżeli na ziemi prawdopodobnie martwi lub ranni. 
    Kucnęłam i dałam parę strzałów, jednak na nic się to zdało. Jedyne co mi to przyniosło to obrażenia. Dostałam w ramię, a sama nie mogłam trafić. Byłam zdecydowanie za daleko, więc opuściłam balkon i kierowałam się na schody, jednak ktoś mnie złapał i zaciągnął do ciemnego pomieszczenia, mocno mnie trzymając. Zaczęłam się wiercić i próbowałam się uwolnić z jego objęć, ale to nic nie dało.
- Uspokój się, Louise - warknął na mnie męski głos, który z pewnością należał do Michaela.
- Michael? - Zapytałam, aby się upewnić. Czy to właśnie był jego plan? Napaść tutaj podczas bankietu?
- Cicho siedź - poczułam coś zimnego przy swoim gardle. - Ostatnie słowa?
   Wzięłam broń i skierowałam ją w dół z nadzieją, że trafię w jego stopę nie swoją. I tak też się stało. Chłopak od razu upuścił nóż, który i tak trzymał zbyt blisko mojej szyi i czułam jak spływa mi po niej krew, jednak się tym nie przejęłam i szybko opuściłam pomieszczenie, zbiegając po schodach. Zauważyłam, że już nikogo tutaj nie było z tamtych zamaskowanych ludzi, który pewnie wpuścili Michael i Annie. To był ich plan! Na pewno!
   Patrzyłam po twarzach niewinnych ludzi, a wtedy obok mnie pojawił się Zack.
- Louise! Co ci się stało? - Zapytał, przykładając dłoń do mojej szyi, tamując krwawienie.
- To nic - machnęłam ręką. - Wszystko w porządku.
- Jak stracisz jej więcej zemdlejesz! - Panikował. 
- Przestań.
- Idziemy do punktu medycznego - powiedział i ciągnął mnie za sobą, mimo moich protestów.
   Kiedy już opuściliśmy punkt medyczny, a ja miałam bandaż na ramieniu i szyi, razem z Zackiem chodziliśmy korytarzem.
- Kto ci to zrobił? - Zapytał.
- Michael - odpowiedziałam, zwyczajnie.
- Zabiję skurwysyna - syknął, a ja otworzyłam szerzej oczy.
- Nie przejmuj się mną. To nic. Ważne, że udało mi się uciec, prawda?
- A co jak następnym razem ci się nie uda? Twoja blizna na policzku, która była z symulacji... - Przypominał sobie, a w mojej głowie pojawiły się wszystkie wspomnienia z tamtych wydarzeń. - To on ci to wtedy zrobił prawda?
- S-skąd ty...
- On coś knuje. Jest podejrzany. Kto inny mógł ci to zrobić? - Zapytał retorycznie. - Louise musimy to powiedzieć Adamowi. Ktoś musi mieć na niego oko oprócz nas - powiedział poważnie.
- Okay - westchnęłam. - Ale czy on nam uwierzy? - Miałam chwilę zwątpienia.
- Na pewno. Nie martw się - uśmiechnął się pocieszająco, a ja przytaknęłam.
   Po chwili byliśmy już w gabinecie pana Bonum, który krążył z miejsca na miejsce i rozmawiał z kimś przez telefon. Był wyraźnie zdenerwowany. Po paru sekundach rozłączył się, widząc naszą dwójkę w środku.
- Co się stało? - Zapytał.
- Przyszliśmy w sprawie całego zamieszania. Wiemy kto do tego doprowadził, a przynajmniej mamy do tego pewne podejrzenia - zaczął Zack, a prezydent wskazał gestem, abyśmy zajęli miejsca, co też zrobiliśmy.
- Słucham was.
- To zrobił Michael. On tutaj wpuścił Mrocznych - na jego słowa zrobiłam większe oczy. To byli Mroczni? - Chciał zabić Louise - wskazał na moją szyję. - To we wszystkim pomógł.
- Nie mamy niestety na to dowodów, ale też podejrzewam tego młodzieńca o te czyny. Nie wiem jak udało mu się ich tutaj wpuścić. Pilnowali na sali bankietowej. Nie mieli dostępu do żadnego wejścia - był zaskoczony. - Jednak stało się i nic już z tym nie zrobimy. Dobrze, że jesteście cali. Na pewno podobne akcje się jeszcze wydarzą. Czuję, że wojna się zbliża.
   Zrobiłam większe oczy na ostatnie słowa. Wojna? Teraz? Tak szybko? Wiedziałam, że kiedyś nastąpi, ale na pewno nie teraz. To wszystko bardzo mnie zaskoczyło, a ja zobaczyłam mroczki przed oczami, po chwili opadając i słysząc tylko zatroskany głos Zacka:
- Lousie? Louise, co się dzieje? - Poczułam jego dłonie na swoich ramionach, a następnie zamknęłam oczy.
xx
dam! dam! dam! uhu napisałam jeszcze w tym roku! jestem z siebie dumna :') podobał Wam się rozdział? mam oczywiście nadzieję, że tak! :D czekam na Wasze opinie ^^
och. i jeszcze wczoraj udzielałam wywiadu, który pojawi się na wattpad.. nie wiem kiedy, ale czy chcielibyście, abym dała tutaj link, jak się pojawi? :))
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU KOCHANI!!! 

4 komentarze:

  1. Rozdział cudowny! Już czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały rozdział nie mogę doczekać się następnego niech oni wreszcie zajmą się tym Michaelem. Czekam na następny rozdział! Mam nadzieję, że szybko go dodasz ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rany boskie, co tu się powyprawiało! Ale wreszcie akcja na którą tak niecierpliwie czekałam. Juhu! Brakowało mi tylko tej krwi ściekającej po ścianach i całych posadzek wykładanych trupami, ale mogę wybaczyć, bo skoro nadchodzi wojna to mam nadzieję, że to zrekompensujesz :D
    Michael! A tfu! Z chęcią poderżnęłabym mu gardło, a potem poodcinała wszystkie kończyny i rzuciła małpom na pożarcie. Takich ludzi powinno się tępić. Nie mogę chodzić pomiędzy normalnymi obywatelami!
    A na koniec przyznam, że choć jestem nadal zła na Martina to mam nadzieję, że pogodzi się z Louise, bo trochę głupio by było gdyby do końca pozostali nieprzyjaciółmi. :<
    To czekam na kolejny, życzę dużo weny :*
    Buziaki, Inna :3

    OdpowiedzUsuń
  4. No proszę! Coś podejrzewałam, że będzie jakiś atak Mrocznych, jednak prawdziwie się przeraziłam, kiedy Michael porwał Louise. Wiedziałam, że jej nie zabije, ale bałam się o nią. Dobrze, że Micheal nie wytrącił jej broni z ręki i mogła go postrzelić. Szczęście zawsze jest potrzebne!
    Zack, jaka troska! Jestem pod wrażeniem! Mam nadzieję, że teraz w jakiś sposób zemści się na Michaelu za wszystko to, co tamten zrobił Louise. Niech pokaże swoją siłę i oddanie <3
    Ale najbardziej zaskoczyły mnie słowa Bonum. Wojna?! Teraz? Naprawdę? No tego to się nie spodziewałam! Miałam dokładnie taką samą reakcję jak Louise. Wojna zawsze oznacza trupy. Mnóstwo trupów...
    Jestem ciekawa jak to wszystko opiszesz i rozplanujesz! CZekam na następny rozdział! :*
    Pozdrawiam serdecznie :**

    OdpowiedzUsuń